Visit of the frozen ghost
Biorę do ręki tusz i lekko muskam nim rzęsy. Mrugam
kilkukrotnie powiekami, sprawdzając jak wyglądam. Jest idealnie.
Zerkam na zegarek - bal zaczyna się za 10 minut.
Przygryzam nerwowo wargę i szybkim krokiem kieruję się do wyjścia. Na
nieszczęście rodzice gdzieś wyjechali, więc nie mam żadnego transportu oprócz
obskurnej taksówki.
W przedpokoju chwytam płaszcz i narzucam go sobie
na ramiona. Czuję jak materiał ogrzewa moje zmarznięte ręce, których sukienka
do końca nie zakrywa. W sklepie od razu stwierdziłam, że jakoś to przeboleję,
bo to był jedyny strój, który mi się spodobał – krwistoczerwona sukienka,
idealnie przylegająca do górnych partii ciała; od szwu w talii jest
rozkloszowana, a rękawy zakrywają połowę przedramienia; kończy się niewiele
przed kolanem. Cudowna. A do tego wspaniale komponuje się z moimi
kruczoczarnymi włosami sięgającymi mi za łopatki.
Ostatni raz patrzę w lustro i kładę dłoń na klamce.
Jestem gotowa.
Otwieram drzwi i moim oczom ukazuje się zmarznięty
chłopak, na oko 17 lat, czyli w moim wieku. Jego ramiona i głowa pokryte są
śniegiem, który kurczowo trzyma się wełnianego swetra i czapki. Na dłoniach nie
ma rękawiczek, a jego buty są całkowicie przemoczone. W jego ciemnobrązowych
oczach, na które opadają mu złote kosmyki posklejane od śniegu, widzę niemą
prośbę o pomoc.
Stoi w moim progu niczym duch. Zamarznięty duch.
Niedużo myśląc, łapię chłopaka za rękaw i wciągam
do środka. Zatrzaskuję drzwi i przekręcam klucz, w pośpiechu zrzucając płaszcz
i buty.
- Chodź, dam ci coś ciepłego do picia – ciągnę go
za sobą w kierunku salonu, nie pozwalając mu nawet zadecydować, czy chce iść
gdzieś za tą świruską z bladą cerą, która z czerwoną szminką i czerwoną
sukienką wygląda niczym wampir.
Sadzam ducha na kanapie, a sama biegnę do kuchni i
wstawiam wodę na herbatę. Po chwili, z gotowym napojem w rękach, wchodzę do
salonu i podaję kubek przybyszowi. Siadam obok niego.
- Lepiej? – pytam łagodnie.
- Dziękuję – chrypi chłopak.
Uśmiecham się do niego i zbywam machnięciem ręki.
Przecież jest Wigilia. Nie mogłam go tak zostawić.
- Jestem Blake – przedstawiam się.
- Wyatt – odpowiada, już bez chrypy. Widocznie
herbata pomogła.
Daję mu wypić do końca, i gdy otwieram usta, żeby
zadać pytanie, on wstaje.
- Dokąd to? – łapię go za łokieć. Brrr, jaki
lodowaty.
- Nie wypuścisz mnie? – w jego oczach kryje się
rozbawienie.
Kręcę głową.
- W życiu. Nie w takim stanie.
Szybkim ruchem ściągam mu czapkę z głowy i
otrzepuję jego włosy z lodu i śniegu.
- Naprawdę nie chcę ci psuć świąt… - mowi.
- Mi? Psuć święta? – unoszę brwi. – Czy myślisz, że
gdy przystojny zamarznięty blondyn przychodzi do twojego domu, błagając o schronienie,
to ty go wypuścisz, kiedy tylko będzie chciał? Mylisz się, mój drogi. Siadaj i
zdejmuj te mokre ciuchy. – wskazuję władczo palcem na kanapę.
- Uważasz, że jestem przystojny? – marszczy brwi. –
I mam się rozebrać? – pyta, kiedy dociera do niego sens moich słów.
- Dwa razy tak. – ruszam w kierunku pokoju mojego
dwa lata starszego brata. – Nie ruszaj się stąd, chyba że chcesz, żebym goniła
cię po ulicy. Przyniosę ci coś do ubrania. – Na jego twarzy pojawia się wesoły
uśmiech, a ja wbiegam po schodach.
Otwieram drzwi do pokoju mojego brata i od razu
uderza mnie odór brudnych ubrań i całego syfu. Udaje mi się jakoś przebić do
jego szafy i po krótkich poszukiwaniach, wynajduję czystą koszulkę i bluzę.
Szybko schodzę na dół i zatrzymuję się na ostatnim schodku.
Na fotelu siedzi Wyatt bez koszulki, trzymając w
rękach kulkę ze swoich przemoczonych ubrań. Na dźwięk moich kroków odwraca się
i uśmiecha z wdzięcznością. Wyszczerzam zęby.
- Masz – rzucam w niego ubraniami. – To mojego
brata, powinny być dobre. – opadam na kanapę.
- Dzięki – odpowiada i przeciąga t-shirt przez
głowę.
Zakładam nogę na nogę i przyglądam mu się uważniej.
Nie wygląda źle, co świadczy o tym, że musiał włóczyć się po ulicy tylko
dzisiaj. No i poza tym jest całkiem normalnym i przystojnym chłopakiem.
- Skąd się tutaj wziąłeś? – marszczę brwi. – Albo inaczej:
co robisz w takie zimno na ulicy?
Zastanawia się chwilę, co mi wyjawić, a co nie, aż
w końcu się decyduje.
- Byłem na imprezie ze znajomymi i moi koledzy się nachlali.
– odwraca wzrok. – Postanowili oblać mnie wodą, po czym wywalić na ulicę. –
uśmiecha się pod nosem. – Wszystko było całkiem fajnie, póki nie zaczął mi
doskwierać brak kurtki i mróz. Włóczyłem się po ulicy, nie wiedząc co ze sobą
zrobić, bo rodzice gdzieś wyjechali, a ja nie miałem kluczy do domu.
Kilkukrotnie pukałem do drzwi, ale albo nie otwierali, albo wyrzucali. Dlatego
byłem szczerze zdziwiony, kiedy ty, bez ostrzeżenia wciągnęłaś mnie do środka i
kazałaś się nie ruszać. – jego białe zęby błyskają, w przyćmionym świetle,
kiedy się uśmiecha.
- Jest Wigilia – kładę nogi na stole. – Nie powinno
się odmawiam potrzebującemu.
Wyatt się wzdryga i rozciera ramiona dłońmi.
- Zimno ci?
Nie odpowiada, ale mimo to widzę, że drży. Podrywam
się do góry i biorę sweter, który mu przyniosłam.
- Wkładaj – rozkazuję, podając mu ubranie.
- N…Nie…Nietrze…Nietrzeba – szczęka zębami.
Bez pozwolenia, wciągam mu sweter przez głowę i
okrywam kocem.
- Lepiej?
Kiwa powoli głową, ciaśniej owijając się
materiałem. Siadam na oparciu jego fotela i patrzę na zegarek. 23:58. Uśmiecham
się i czuję jak czyjeś ramię oplata mnie w talii. Otwieram szerzej oczy i
spoglądam na Wyatta. Siedzi wyszczerzając zęby i przyciąga mnie do siebie, tak
że siadam mu na kolanach. Odwzajemniam jego uśmiech.
- Dziękuję – szepcze z czołem przy moim czole.
Czuję na sobie jego oddech.
- Wesołych Świąt – mówię cicho.
Nachyla się
nade mną i jego usta stykają się z moimi. Delikatnie, zmysłowo.
- Wesołych Świąt – odpowiada i znów mnie całuje.
-------------------------------------------------------------------------------------------------
Wesołych i pełnych książek Świąt, Książkoholicy! Życzę Wam wszystkiego co najlepsze, masy książek i żeby spełniły się nawet te niemożliwe marzenia! ^^
Nie jestem z tego opowiadania za specjalnie zadowolona, bo brakuje w nim wielu szczegółów i sytuacji, które chciałam ująć, ale moja mama się na mnie uwzięła i co chwilę, jak na złość odciągała mnie od komputera :/
Jeszcze raz wesołych Świąt i obiecuję wstawić kolejny rozdział jak najszybciej. ;)
Omo...cudowne! *___*
OdpowiedzUsuńWyatt? Wyatt Kassin?
Z Monday's Mona Lisa?
Jejku, uwielbiam Cię! ♥♥♥
Czekam na więcej! ^^
~WERONIKA