sobota, 24 stycznia 2015

Don't leave me, my love - Chapter 2



Rozdział 2

- No, Leonardzie, stań przede mną otworem i mnie zaskocz, mówiąc że jesteś gejem, mormonem albo innym niesamowitym wytworem naszego różnorodnego świata. – splatam dłonie leżące na stoliku i pochylam się nad chłopakiem.
- Nie jestem gejem, mormonem ani żadnym innym wytworem matki Ziemi – wylicza na palcach. – Zadowolona?
Popijam łyk kawy i odstawiam ją na szklany blat.
- Niespecjalnie – odpowiadam. – Miałeś mnie zaskoczyć, mój drogi.
- No to bardzo mi przykro, bo jestem zwyczajnym chłopakiem.
Odchylam się do tyłu na krześle i krzyżuję ramiona na piersi.
- Nikt nie jest z w y c z a j n y . – mówię. – Na przykład my jesteśmy obleśnym wybrykiem natury, który wciąga te tytoniowe opary, czerpiąc z tego przyjemność.
- Mylisz się, ja nie czerpię z tego przyjemności.
Parskam głośnym śmiechem.
- Nie mów mi, że ktoś wciska ci to paskudztwo do buzi siłą – warczę.
- Nie wciska, ale w przeciwieństwie do ciebie, chcę przestać palić – odgryza się. – A ty po prostu marnujesz swoje życie, nie zdając sobie z tego sprawy. Po prostu czerpiesz rozrywkę z palenia. Śmiertelną rozrywkę.
Zastygam w bezruchu, po czym zrywam się od stołu, prawie przewracając krzesło.
- Nie mów mi, że palę tylko po to, aby się zabić, skoro nawet nie znasz prawdziwego powodu. – rzucam i znikam za drzwiami kawiarni.
Biorę drżący oddech i rozglądam się za jakąś ustronną ławką, gdy czyjaś dłoń ląduje na moim ramieniu. Odwracam się z wściekłością i mój wzrok napotyka Leona.
- Przepraszam – mówi chłopak. – Proszę cię, wróćmy do środka, nie chciałem, aby to tak zabrzmiało, naprawdę jest mi przykro, że to cię zabolało. – w jego oczach maluje się ból.
- Nigdzie nie wracam, kochany.
Leonard zastanawia się chwilę.
- W takim razie chodźmy do mojego mieszkania. Tam coś ci o sobie opowiem – decyduje.
Usiłuję powstrzymać kpiący uśmiech, ale mi nie wychodzi.
- Ja i twoje mieszkanie? Jesteś naprawdę naiwny, Leonardzie – popycham szklane drzwi kawiarenki i wracam na nasze poprzednie miejsce.
Chłopak siada naprzeciwko mnie. Jego twarz rozjaśnia uśmiech zwycięzcy.
- Mówiłaś, że nie wracasz – przypomina mi.                
- Kobieta zmienną jest – z uwagą studiuję moje paznokcie, pomalowane na głęboką czerń. Przydałaby im się renowacja.
Leon patrzy na mnie chwilę, uważnie przyglądając się moim oczom, ustom, podbródkowi.
- Mój drogi, wiem, że jestem nieziemsko piękna i przyćmiewam swoją urodą nawet największe gwiazdy, ale mógłbyś wywieszać ten jęzor dyskretniej. – sugeruję. – Denerwuje mnie to twoje głodne spojrzenie.
Chłopak od razu odwraca wzrok. Uśmiecham się, dumna ze swojej wygranej.
- A teraz zadam ci serię pytań – ostrzegam go grzecznie.
- Dawaj – mówi.
- Znam już twoje imię i nazwisko, więc… Ile masz lat, kawalerze? – unoszę jedną brew w zaciekawieniu.
- 20 – odpowiada obojętnie.
- Ho, ho… To ja już może pójdę, bo nie wolno mi się zadawać ze starszymi – uśmiecham się szeroko.
- Bardzo śmieszne, Sloane – mówi szorstko.
Zastygam w bezruchu na dźwięk mojego imienia, wypowiedzianego bez krzty pogardy lub przestrachu. Nikt tak do mnie nie mówi. Muszę przestać zadawać się z Leonardem. Natychmiast.
Ale zamiast tego wlepiam w niego przestraszone spojrzenie.
- Coś nie tak, Sloane? – zamartwia się na mój widok. Znowu to imię. Znów je wypowiedział.
- Nie mów tak do mnie – syczę.
Marszczy brwi.
- Jak? Sloane?
- Nie mów tak! – krzyczę zrozpaczona.
Nie lituj się nade mną. Masz mnie nienawidzić. NIENAWIDZIĆ, jak każdy.
Wstaję i rzucam się do drzwi. Jestem tak zaślepiona wściekłością i rozpaczą, że niemalże wpadam pod samochód, ale czyjeś silne ramiona mnie przytrzymują. To przyjemny uścisk.
- Puszczaj mnie ty oślizły dupku! – wrzeszczę, a ręce odskakują.
Zwijam dłonie w pięści i odwracam się przodem do Leonarda.
- Nie. Dotykaj. Mnie. – cedzę.
Ale on stoi osłupiały z oczami wlepionymi w moje usta.
- Załatwione – odzywa się po chwili. – Oślizły dupek już cię nie dotknie. – Odwraca się na pięcie i odchodzi, a ja zostaję zupełnie sama na środku chodnika.
- Świetnie – mruczę pod nosem i ruszam w kierunku mojego domu.
Jeden wróg więcej czy mniej, co to za różnica? Brnę wściekła przez tłum ludzi, popychając ich łokciami, zła na cały gówniany świat. Po co ja w ogóle tu jestem?
Zatrzymuję się nagle i podchodzę do najbliższej ściany jakiegoś budynku.
Opieram się o nią plecami i siadam na brudnym chodniku. Podwijam kolana pod brodę i przyglądam się ludziom chodzącym w tę i we w tę po ulicy. Niektórzy chodzą w kółko, a niektórzy tylko w jedną stronę. Jak bardzo my się różnimy.
Gdy tak siedzę, nagle na drzewie po drugiej strona siada sroka, a mi przypomina się wierszyk.
"Jedna sroczka smutek wróży"
Do ptaka podlatuje przyjaciółka i obie skrzeczą, aby przywołać więcej swoich skrzydlastych towarzyszy.
"Dwie radości pełnie dni"
Do tych dwóch dołącza trzecie, radośnie skacząc po gałęziach.
"Trzy to dziewczę urodziwe"
Wszystkie zrywają się do lotu i drzewo pozostaje puste, lecz po chwili przylatuje ich więcej. Raz, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, liczę.
"Cztery chłopiec ci się śni
Pięć to srebra cały dzbanek
Sześć przyniesie złota moc"
Rozglądam się poszukiwaniu jeszcze jednej sroczki i w końcu ją zauważam. Siedzi kilka drzew dalej, ćwierkając żałośnie.
"Siedem tajemnicę kryje
W najstraszniejszą ciemną noc" *
Zadowolona z dokończonego wierszyka, wstaję i otrzepuję spodnie. Uwielbiam tajemnice. Mam nadzieję, że ta ukrywana przez te siedem sroczek będzie warta siedzenia na zimnym chodniku.
Uśmiecham się pod nosem i nucę w drodze powrotnej. Samotność potrafi być świetnym towarzyszem zabaw.
 
*stara angielska piosenka     

-----------------------------------------------------------------------------------

Nad rozdziałami tego opowiadania pracuję niestety dużo dłużej niż nad pozostałymi, z racji ciętego 
języka Sloane... Nie gniewajcie się, że tak rzadko piszę :(

 Podoba Wam się w ogóle postać Sloane? Co o niej sądzicie?
 

poniedziałek, 19 stycznia 2015

INFORMATION!

Hej, Miśki :*
Dzisiaj przychodzę do Was z dość smutną informacją - zawieszam opowiadanie The Angel of the Earth. Niestety... Prawdopodobnie do niego wrócę, ale póki co nie mam na nie pomysłu, a oprócz tego uważam, że przydałoby mu się mnóstwo poprawek, a raczej napisanie od nowa. Oczywiście fabuła, bohaterowie zostaliby ci sami, ale chciałabym jakoś je ubarwić, przedłużyć rozdziały... Nie wiem... Bardzo możliwe, że zacznę rękopis zamiast pisania w wordzie i będę robić mnóstwo notatek, rysunków... Oczywiście obiecuję, że jeśli je skończę to wstawię je tutaj, ale jak na razie zamierzam zaopatrzyć się w n a p r a w d ę gruby notes i tam wszystko zapisywać ;) Mam nadzieję, że nie macie mi tego za złe, a jeśli macie do mnie jakieś pytanie co do zakończenia opowiadania lub czego innego, czego nie dowiedzieliście jak na razie to zachęcam do napisania do mnie maila (snoopyjul123@gmail.com) , na pewno odpiszę ;)
Postaram się niedługo wstawić pierwszy rozdział :)
Książkoholiczka
PS Pozostałe opowiadania będą kontynuowane, macie moje słowo :* Przy okazji zapraszam na mojego drugiego bloga The Chosen


środa, 14 stycznia 2015

The Angel of the Earth - Chapter 23



Rozdział 23

- Puk, puk – powiedziałam, siląc się na lekki uśmiech i wchodząc do pomieszczenia.
Will siedział na krześle przy łóżku i trzymał w swoich silnych dłoniach kruchą rączkę siostry.
- Hej – odpowiedział zmęczonym głosem.
- Jak się czuje Ann?
- Dobrze, biorąc pod uwagę, że została postrzelona – odparł i wstał z krzesła.
Podeszłam do łóżka i spojrzałam na sylwetkę dziewczynki. Wyglądała tak spokojnie i delikatnie ze swoimi blond włosami jak u aniołka.
Uśmiechnęłam się mimo woli.
- Jest do ciebie podobna – powiedziałam cicho i odwróciłam się, aby spojrzeć na Willa.
Chłopak stał, opierając się niedbale o ścianę. Jego czujny wzrok błądził po mnie, gotowy, aby powstrzymać mnie przed zrobieniem krzywdy dziewczynce. Nikomu już nie ufał.
Dopiero teraz zauważyłam, jak bardzo jest zmęczony. Na jego bladej twarzy wyraźnie odznaczały się sińce pod oczami, jakby nie spał przez kilka dni. Może i tak było.
Podeszłam do niego powoli.
- Może pójdziesz się przespać, a ja trochę z nią posiedzę? – zaproponowałam.
Natychmiast się otrząsnął.
- Co? – rzucił wściekle. – Nigdzie się nie wybieram. A co jeśli ONI tu przyjdą? Co jeśli tym razem zabiorą Was obie? – w jego głosie pobrzmiewała rozpacz. – Zabiję ich! Zabiję! – po twarzy ściekła mu łza. Szybko odwrócił się i uderzył ręką w ścianę w napadzie wściekłości.
- Hej – powiedziałam łagodnie. Nie mogłam znieść widoku jego ramion trzęsących się od płaczu. Jeszcze nigdy nie widziałam go w takim stanie. – Wszystko będzie dobrze. – Kłamstwo. Kłamstwo. Kłamstwo.
Wydał z siebie coś w rodzaju jęku, który na darmo usiłował stłumić.
Przyglądając się mu uświadomiłam sobie jedną rzecz.
Każdy ma kogoś na kim mu zależy. Kogoś, kogo utrata będzie tak bolesnym ciosem, że się złamiesz i przestaniesz funkcjonować.  To się nazywa miłość.
Will kochał swoją siostrę. Do teraz pamiętał każdy szczegół z jej porwania i potrafił je bezbłędnie opowiedzieć. To było straszne – żyć cały czas w świecie smutku, cierpienia i bólu, które teraz czaiły się w jego oczach, próbując pożreć go żywcem. Toczyć w środku wewnętrzną wojnę i ukrywać swoje słabości. Ten chłopak NIGDY nie był szczęśliwy. Miłość do siostry próbowała go stłamsić i osłabić, ale on się nie dał. Zawsze do twarzy miał przyklejony uśmiech. Zawsze potrafił obrócić sprawę w żart. POTRAFIŁ SIĘ ROZEŚMIAĆ. Ukrywał całe swoje cierpienie, nie otwierając się przed nikim, przez co tracił nadzieję. Nadzieję na szczęśliwe życie.
Położyłam mu dłoń na ramieniu.
- Spójrz na mnie – powiedziałam.
Jego zbolałe oczy wolno podniosły się na mnie.
- Zostanę z nią, a ty idź się prześpij – rozkazałam.
Zmarszczył zmartwiony brwi.
- Nie zostawię was tu samych – wyszeptał. – Już raz ją straciłem. Nie wytrzymam tego po raz drugi, a do tego jeszcze straty najlepszej przyjaciółki. Zostaję tu.
Westchnęłam, a po jego policzku leniwie potoczyła się kolejna łza. Otarłam ją wierzchem kciuka i ujęłam jego twarz w dłonie, tak by nie mógł jej odwrócić.
- Posłuchaj. O mnie się nie martw, a ty naprawdę powinieneś się przespać. – odparłam zrezygnowana.
- Co mi po spaniu, skoro i tak nie zasnę, wiedząc, że dwie najbliższe mi osoby mogą być w niebezpieczeństwie? - zapytał.
- Chociaż spróbuj, a obiecuję ci, że ich dopadniemy. Uratujemy moją mamę, mamę Nico i zemścimy się na nich za porwanie Ann, okay? – czułam się źle obiecując mu coś, co było prawie niemożliwe. Ale musieliśmy spróbować.
Pokiwał powoli głową i już myślałam, że odejdzie, ale on nachylił się i pocałował mnie w policzek. Na mojej twarzy wykwitł ogromny rumieniec.
- Jesteś moją najlepszą przyjaciółką – wyszeptał i wyszedł z pokoju.
Stałam na środku i gapiłam się w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stał Will. Poczekałam aż moje policzki łaskawie wystygną i przybiorą normalny kolor, a kiedy to się stało, odetchnęłam głęboko i usiadłam przy Ann.
W głębi duszy liczyłam, że Will zapomni o danej mu obietnicy i odpuści starań, aby zniszczyć Instytut, lecz z drugiej strony chciałam odzyskać matkę. W sumie to nie wiedziałam co wolę.
Odchyliłam się do tyłu na krześle i splotłam dłonie za głową.
To co teraz?
W pewnym momencie usłyszałam czyjeś kroki i spojrzałam na drzwi. Stał w nich rozpromieniony Liam z kwiatami w ręce. Odwzajemniłam uśmiech.
- Jeśli szukasz Willa,  to wysłałam go, żeby się przespał – ostrzegłam, ale on zupełnie nie przejęty podszedł do mnie i pocałował w policzek. Ten sam policzek, w który pocałował mnie Will.
- Wiem. – odparł swobodnie. – Spotkałem go po drodze. Szukałem ciebie. – uśmiechnął szerzej.
Odchrząknęłam.
- Ja się stąd nie ruszam – aby potwierdzić swoje słowa złapałam Ann za rękę.
- Domyśliłem się – odpowiedział i przysunął sobie krzesło z drugiego końca pomieszczenia, po czym postawił je obok mojego, na tyle blisko, że kiedy usiadł, stykaliśmy się nogami. – Postanowiłem dotrzymać ci towarzystwa.
Uśmiechnęłam się do niego z wdzięcznością i puściłam rękę dziewczynki, która nagle otworzyła swoje zielone, niczym trawa oczy.
Nachyliłam się w jej stronę, aby mogła mnie zobaczyć.
- Cześć – przywitałam się. – Jestem… - jak się jej przedstawić? Spojrzałam z ukosa na Liama, który układał usta w imię "Nicky". – Nicky. – dokończyłam. – Jestem przyjaciółką Willa.
Ann nerwowo rozglądała się po pokoju i zamknęła moją dłoń w przestraszonym uścisku, szukając oparcia.
- Gdzie jestem? – wymamrotała. Jej głos był miły i ciepły, przywodził na myśl łąkę pełną kolorowych kwiatów.
Moja mina zrzedła.
- W szpitalu. Zostałaś postrzelona. – wytłumaczyłam, a ręka Liama ścisnęła moją drugą dłoń.
Dziewczynka ze zrozumieniem pokiwała głową i utkwiła swój wzrok w Liamie, jakby dopiero go zauważyła.
- Kim on jest? – wyszeptała, wskazując go podbródkiem.
Roześmiałam się cicho i pochyliłam się.
- To jest Liam, mój przyjaciel. Możesz mu zaufać. – wyszeptałam jej do ucha, a ona odetchnęła z ulgą.
- Gdzie mój brat? – spytała.
- Cały czas przy tobie siedział, ale musiałam go odesłać, żeby się przespał. Odkąd tu trafiłaś, nie zmrużył oka.
Dziewczyna ponownie skinęła, po czym jej twarz wykrzywiła się z bólu.
- Moja noga… - wysapała, lecz po chwili jej twarz znowu się rozpogodziła.
Zmarszczyłam zmartwiona czoło i mocniej złapałam ją za rękę.
- Liam pójdzie po Willa, okay? Na pewno chce cię zobaczyć – próbowałam odciągnąć jej uwagę od bólu.
- Okay – na jej twarzy pojawił się niemrawy uśmiech, a Upadły poderwał się z krzesła i zniknął za drzwiami.
Imponowało mi, ile ta dziewczynka ma siły. Została porwana, prawdopodobnie torturowana oraz postrzelona, a mimo tego nie okazywała bólu ani nie płakała. Była niesamowicie zahartowana.
Drzwi otworzyły się z hukiem o do środka wpadł zdyszany Will. Wstałam i podeszłam do drzwi.
- No, zostawimy was samych – rzuciłam, gdy przyjaciel przebiegał obok mnie i wyszłam prosto w ramiona Liama, który stał przed salą.
- Dajmy im ochłonąć – zaproponował i poprowadził mnie szpitalnym korytarzem.

------------------------------------------------------------
Przepraszam, ze ostatnio tak długo mnie nie było, ale ciężko było mi znaleźć czas na dodanie kolejnego rozdziału :/ 
W każdym razie podobał Wam się ten rozdział? Zależało mi na pokazaniu Ann, bo bardzo ją lubię, gdyż jest niesamowicie silna, nie sądzicie? :) 
Mam nadzieję, że będzie dużo komentarzy :*