sobota, 27 grudnia 2014

Before I die - Chapter 7



Rozdział 7
Siedzę i patrzę na krople deszczu spływające po szybie.
Są takie fascynujące.
Nigdy nie nudzą im się te nieskończone wyścigi, które prowadzą ze sobą na tej szklanej powierzchni. Nie przejmują się tym, że po dotarciu na metę skończy się ich żywot i wsiąkną w ziemię. Cieszą się danym momentem. Co chwilę prowadzenie obejmuje inna, a pozostałe wesoło, za nią podążają. Czasami dwie z nich zawierają sojusz, łącząc się ze sobą i próbując prześcignąć swoje przeciwniczki.
To trochę tak jak z ludźmi.
Wszędzie się spieszą. Wszystkich próbują prześcignąć. Zakładają firmy, wzajemnie sobie pomagając. A na końcu, kiedy spłyną już na sam dół, są  zagrzebywani w ziemi, zmęczeni tym nieustannym wyścigiem.
Tak wygląda życie każdego z nas.
Wstaję i idę do kuchni, aby zaparzyć wodę na herbatę.
Można uznać, że zostałam już tylko ja.
Enzo był zamknięty w pokoju, kiedy przyprowadził mnie Pest. Od tygodnia nie wychodził. Wielokrotnie próbowałam otworzyć drzwi, walić w nie, a raz, Derek próbował je wyważyć. Wszystko na nic. Siedzi tam zamknięty w sobie, wydzierając się na mnie ilekroć do niego zapukam.
Cóż, przynajmniej mam pewność, że tam jest.
Moi przyjaciele, łącznie z Pestem, codziennie do mnie przychodzą, abym nie siedziała cały czas sama i żebym nie próbowała zrobić niczego głupiego. Pozwalam im na to, bo lubię spędzać z nimi czas, a oprócz tego odrabiamy razem lekcje.
Jest nieźle.
Pest codziennie odbiera mnie ze szkoły i tym sposobem, to on obejmuje pierwszą wartę przy mnie. Czuję się trochę jak jakiś niesamowicie groźny przestępca, którego trzeba pilnować, żeby nie zrobił nikomu krzywdy.
Ktoś dzwoni do drzwi.
Wzdrygam się.
Nie pamiętam, które z nich miało przyjść akurat dzisiaj, więc nie wiem kogo i CZEGO się spodziewać. Powoli sunę do drzwi i przekręcam klucz. To co tam widzę, wywołuje moje zdziwienie.
- Cam? – pytam zdezorientowana. – Przecież ty wczoraj mnie pilnowałeś.
Spodziewałam się każdego, tylko nie jego. Nigdy nie pilnuje mnie ta sama osoba dwa dni pod rząd.
- Zamieniłem się z Derekiem – oznajmia i wchodzi, całując mnie w policzek. A to ci nowość. – Pomyślałem, że skoro dzisiaj jest sobota, to nie musimy robić nic do szkoły, więc – wiesza kurtkę na wieszaku i zamyka drzwi, bo ja nadal jestem zbyt zdziwiona, aby to zrobić – możemy spędzić trochę czasu razem. Co ty na to?
- Yyyy… Świetny pomysł… - moja ręka nadal wisi w powietrzu, jakby trzymała klamkę.
Nagle, zawstydzona swoją zastygłą pozą, opuszczam rękę. Cameron się uśmiecha.
Ale…
- O Boże! Moja herbata! – biegnę do kuchni z nadzieją, ze woda jeszcze nie wystygła.
A jednak.
Ja to mam pecha.
Wstawiam wodę od nowa, tym razem na dwa kubki i kieruję się do salonu, gdzie Cameron siedzi już na kanapie. Przystaję na chwilę w progu i mu się przyglądam. Z tego miejsca dokładnie widzę jego idealny profil i zarys szczęki. Długie rzęsy sięgają niemalże brwi - dziewczyny by się o takie biły.
Nagle się odwraca.
- A od kiedy to wchodzi się do czyjegoś domu i rozsiada na jego kanapie? – zagaduję.
- Od kiedy jesteśmy razem – odpowiada swobodnie, a ja zamieram na ułamek sekundy.
Zastanawiam się nad odpowiedzią.                                                                                                                   
To prawda, Cam całował mnie kilkukrotnie w tym tygodniu, ale nie sądziłam, że status naszych relacji zmienił się aż tak bardzo. Ja za każdym razem byłam zdziwiona jego zachowaniem, czego on zdawał się nie zauważać.
W końcu decyduję się na odpowiedź w stylu Avery.
Uderzam się dłonią w czoło.
- No tak, idiotka ze mnie – chichoczę i siadam obok niego.
Krzywię się w myślach. To zupełnie nie w moim stylu. Ja NIGDY nie chichoczę. Cameron też zdaje się to zauważać.
- Coś nie tak? – pyta, marszcząc brwi.
- Nie – wzdycham. Myśl, myśl! – Po prostu chciałam się poczuć jak dziewczyna. – stwierdzam.
- Przecież nią jesteś – obejmuje mnie i całuje w czubek głowy. Precz z łapami! – Nie ma potrzeby, żebyś się zmieniała.
Wymuszam z siebie uśmiech i wstaję. Cam marszczy brwi zdezorientowany.
- Zrobię nam herbatę – wyjaśniam. – Strasznie tu zimno.
Ale on zamiast tego przyciąga mnie do siebie i sadza na kanapie.
- Nie potrzebujesz herbaty – mówi. – Ja cię ogrzeję. – po tych słowach oplata mnie ciasno ramionami, a ja jęczę w duchu. A tak bardzo miałam ochotę na herbatę.
- Ale ja już zaparzyłam wodę – tłumaczę się i wywijam z jego uścisku. – Zaraz wrócę - obiecuję.
Po drodze zgarniam ze stolika telefon i zamiast skierować się do kuchni idę do łazienki. Tam, wybieram numer Pesta i przykładam telefon do ucha. Odbiera po dwóch sygnałach.
- No co tam, Diabełku? – słyszę jego wesoły głos w słuchawce.
- Ratuj… - skomlę. – Cameron wymienił się z Derekiem wartą i teraz siedzi u mnie na kanapie. Błagam przyjedź. – proszę.
- Będę za… - przerywa na chwilę – 5 minut – kończy i się rozłącza.
Oddycham z ulgą.
Wychodzę z łazienki i idę z powrotem do przyjaciela.
- Wystygła – robię smutną minę.
- To jednak musisz nacieszyć się mną – uśmiecha się triumfalnie. Z powrotem jestem w jego uścisku.
Uwierają mnie jego ręce na moich ramionach. Przeszkadza mi jego oddech i obok mojej twarzy. Dekoncentruje mnie bicie jego serca przy moich uchu. Denerwuje mnie on sam, siedzący tuż obok mnie i przytulający się do mnie. Jeszcze chwila, a wyrwę się z jego objęć i na niego nawrzeszczę.
Biorę głęboki wdech.                                                                                                                                              
3…
2…
1…
Dzwonek do drzwi.
Podrywam się góry i pędzę do drzwi, krzycząc przez ramię, że za chwilę będę z powrotem. Ku mojej uldze za drzwiami stoi Pest i uśmiecha się do mnie krzywo.
Rzucam mu się na szyję.
- Dzięki Bogu… - szepczę. – Uratowałeś mnie przed brutalnym wybuchem wściekłości.
Czuję jego śmiech i się od niego odsuwam.
Obracam się.
Za nami stoi Cam i się krzywi jakby zobaczył coś okropnego. Jednak szybko się opanowuje i uśmiecha do nowego gościa.
- Hej – rzucają oboje. Pest trochę zbyt entuzjastycznie. Posyłam mu ostrzegawcze spojrzenie, a on wystawia mi język.
Chrząkam.
- Może przejdźmy do salonu, bo tu trochę ciasno – proponuję i uśmiecham się zachęcająco.
Zerkam na chłopców – krzywią się na siebie przelotnie, a potem Cam mnie obejmuje i prowadzi do pokoju.
- Oczywiście, kochanie – uśmiecha się do mnie, a ja dopiero po chwili uświadamiam sobie co on do mnie powiedział.
Kochanie.
Tak wielkie słowo, którego nie powinno się używać tak pochopnie. Ono przekazuje tak wiele – miłość, zaufanie, życie. Wszystko co można podarować ukochanej osobie. To najpiękniejsze słowo jakie można usłyszeć.
Jednak mi ono się w ogóle nie podoba.
Denerwuje mnie wypowiedziane z ust Camerona. Jakby uważał, że ma do mnie własność, pozwalając wyjść takim słowom z jego warg.
Ale się myli. My nawet nie jesteśmy razem.
To ON rzuca się na mnie przy każdej okazji. To ON przyciska swoje wargi do moich, gdy tylko jest blisko. To ON przytula mnie, cokolwiek chcę zrobić. To ON uważa, że ja go kocham.
Ale ja nie mam pojęcia skąd to wywnioskował.
Nigdy go nie pocałowałam.
Nigdy go czule nie objęłam.
On jest moim przyjacielem, nikim więcej.
A ja nie jestem żadnych "kochanie".
Ja jestem Diabełkiem.
Diabłem.
Istnym szatanem.

---------------------------------------------------------------------------------
Jest kolejny rozdział! UWAGA! Teraz prawdopodobnie będę dodawać tylko "The Angel of the Earth", ponieważ, chciałabym już skończyć to opowiadanie, a ono jest najbliżej końca :)

1 komentarz:

  1. Genialny rozdział! Strasznie mi poprawiłaś humor :D Zabrakło mi tylko trochę bardziej pokazania reakcji chłopaków na tę sytuację, ale i tak jest świetnie :) Czekam na następny :)

    OdpowiedzUsuń

CZYTASZ = KOMENTUJESZ
To jedyna zasada panująca na moim blogu :) Bardzo zależy mi na Waszych komentarzach, ponieważ one motywują do dalszego pisania ;) Mam nadzieję, że weźmiecie to pod uwagę. Bardzo chętnie wejdę również na Wasze blogi, jeśli zostawicie link w komentarzu :)