Rozdział 4
Rzucam się biegiem przez kręgielnię, nie
tłumacząc przyjaciołom co się właśnie stało.
Po prostu biegnę.
Dobiegam na parking i przypominam sobie, że
przecież to Pest ma kluczyki.
- Szlag! – wydzieram się na całe
gardło. – Cholera! Cholera! Cholera!
Pierwszy dobiega do mnie zdyszany Pest.
- Masz kluczyki? – pytam z nadzieją w głosie.
Kręci głową. No tak, Enzo. Mój brat jest już
mniej więcej w połowie parkingu.
- Enzo! – wrzeszczę. – Szybciej! Wsiadajcie!
Wszyscy wchodzimy do samochodu. Enzo prowadzi.
- Do domu! – piszczę.
- Ale… - zaczynają.
- DO DOMU! – wrzeszczę jeszcze głośniej.
- Okay! – krzyczy Cam i stuka mojego brata w
ramię.
Ruszamy.
Nerwowo postukuję palcami w kolano, modląc
się, żeby nic się nie stało. Przecież Avery często panikuje bez powodu.
Oddycham głęboko.
Pest splata moje palce z moimi. Odwracam się
do niego przestraszona.
- Już dobrze – szepcze i mocniej zaciska
palce.
Wierzę mu.
A przynajmniej próbuję.
Kiedy jesteśmy już prawie pod domem, zamieram.
Wokoło stoją wozy policyjne, a nasza działka ogrodzona jest żółtą taśmą.
Po środku tego zamieszania stoi moja zapłakana
przyjaciółka i wydziera się na wszystkich dookoła. Zauważa nas. Biegnie w
stronę jadącego samochodu, ale nagle sobie przypomina, że przecież właśnie do
niej jedziemy i się zatrzymuje.
Enzo parkuje. Wyskakuję z samochodu.
- Ave! – biegnę do niej. – Co się stało?
Dlaczego płaczesz? Co ONI tu robią? – rozglądam się.
- Tak mi przykro, Ash. Tak mi przykro… -
szepcze Avery, ale ja już kieruję się do drzwi.
Wpadam do środka i staję.
Na środku dywanu jest plama.
A właściwie dwie.
Dwie czerwone plamy.
Dłonie odciśnięte na ścianach, wymoczone w
krwi.
Wszystko wygląda tak, jakby wybuchła tu jedna
wielka krwawa bomba i zabarwiła wszystko dookoła. A potem przyszło niczego
nieświadome dziecko i zaczęło się bawić. Zaczęło odciskać ślady swoich dłoni i
palców na ścianach, malować zawijasy.
Bombą była moja rodzina.
A dzieckiem była piękna zwiewna śmierć, która
chcąc się z nami pobawić, zostawia nam niezliczone ślady. Zostawia nam smutek,
wściekłość i odbiera szczęście. Zabiera blask i intensywność barw oraz doznań.
Przynosi nam to dziwne uczucie pustki. Jaka ona przewidywalna.
Te wszystkie malunki na ścianach mojego
przedpokoju.
Jakie to piękne.
A zarazem obrzydliwe.
Mój brat wchodzi do środka i zamiera. Po
chwili pada na ziemię, wciąż wpatrzony w dzieło śmierci.
W powietrzu unosi się odór krwi. Rozglądając
się po tym krwistoczerwonym świecie, coś sobie uświadamiam.
Historia zatoczyła koło.
Powtórka z rozrywki.
To takie perfidne i sprytne ze strony losu, że
chce mi się śmiać.
Słyszę, jak szaleństwo szepcze do mnie: "Nie udało mi się ciebie załatwić za pierwszym razem, to może
uda mi się teraz. Spójrz na swojego zagubionego brata. Przez ciebie stracił
rodziców drugi raz. Nie lepiej było się poddać za pierwszym razem?"
Jakie to sprytne. Wielkie trio – los, śmierć i
szaleństwo, które działające razem prowadzi do powolnej śmierci.
Padam na kolana.
Zaczynam się śmiać.
Głośno.
Śmieję się na całe gardło jakby szaleństwo już
mnie dopadło.
Ale to nie prawda.
Ja się nie poddam. Może wyrządzić mi wiele
krzywd. Może odebrać mi wszystko. A ja się nie dam. Zachowam jasność umysłu i
je przechytrzę.
Enzo wstaje. Podchodzi do mnie.
- Co cię tak bawi? – pyta ostro.
Wszystko,
mój drogi.
Milknę.
- CO CIĘ TAK BAWI?! – krzyczy na mnie, a ja
dziwię się dlaczego jeszcze nie płaczę. – Oni zginęli przez CIEBIE.
Zamieram.
Nadal nie płaczę.
- Gdybyś nie była taka głupia i trzymała się
swoich idiotycznych znajomych, nie poszłabyś do tej cholernej kręgielni! Nie
byłoby tu tego! – mój brat nigdy na mnie nie krzyczał. Nigdy. – A wszystko
przez to, że zakochałaś się w Peście!
To jest jak cios w brzuch. Czuję gorąco na
policzkach, ale wciąż nie płaczę.
- Gdyby nie poszła, to też by nie żyła. Tak
samo jak oni. – do rozmowy wtrąca się spokojny i opanowany głos. Pest. To
zabawne jak bardzo kontrastuje on z głosem mojego brata.
Kolejna zabawna rzecz.
Nie wytrzymuję.
Wybucham śmiechem, który po wyjściu z mojego
gardła zamienia się w nazbyt głośny szloch. Tym razem płaczę. Czuję jak łzy
spływają mi po policzkach, szyi, znikają pod bluzką.
- Dlaczego jej bronisz?! – Enzo jest naprawdę
wściekły. – To jej wina! Tylko i wyłącznie!
Zginam się wpół pod ciężarem mojego bólu i
smutku. Dotykam czołem miękkiego szarego dywanu. Z mojego gardła ponownie
wydobywa się, tym razem głośniejszy szloch.
Pest klęka obok mnie i obejmuje. Kładzie sobie
mój bezwładny tułów na kolanach i głaszcze po włosach.
A ja nadal płaczę.
- Dobrze wiesz, że to nie jej wina – rzuca
ostro. – A mówiąc tak zachowujesz się jak ostatni dupek.
On też jest zły, ale na mojego brata, nie na
mnie. Broni mnie. W mojej piersi rozchodzi się przyjemne ciepło.
- A takim razie dopełnię swoją roli – mówi
cicho mój brat. – Wynoś się z tego domu Ash. Nie chcę cię więcej widzieć.
Ręce Pesta zamierają na moich ramionach.
Strącam je.
Wstaję.
I wychodzę.
------------------------------------------------------------------------------------------
Zdziwieni? Myślę, że tutaj nie miałam Was czym zanudzić :) Zapraszam na mojego drugiego bloga, gdzie ogólnie opowiadam o sobie ;) Forever Together Pisze go razem z przyjaciółką ;)
Ja tam od początku nie lubiłam Enzo. Był jakiś dziwny. Za to coraz bardziej przekonuję się do Pesta. No i nie bardzo rozumiem czemu to wina Ash, ale może coś przeoczyłam. Czekam na następny :)
OdpowiedzUsuńJa bym nie pozwoliła się tak traktować i wychodząc dostałby mocnego kopa i kilka plaskaczy. Niech sobie będzie ten silniejszy lepszy itd., ale nawet mój brat nie postąpiłby w ten sposób!
OdpowiedzUsuńCo raz bardziej lubię Pesta, a Cam trochę mnie wkurza. Od razu widać jak bardzo jest zazdrosny!
Weny :*
http://twice-fairies.blogspot.com/
Hah :D Dziękuję za ten cudowny komentarz ;D Od razu widać, że załapałaś o co mi chodziło XD Ale nie martw się Ash już taka nie będzie, no może trochę :/
Usuń