piątek, 19 grudnia 2014

Before I die - Chapter 6



Rozdział 6
- Co ja mam teraz zrobić? – pytam.
Z powrotem siedzimy na krawędzi dachu. Miasto nocą jest piękne, a szczególnie widziane z góry. Mogłabym tu siedzieć całą noc. Właściwie to chyba to robię, prawda?
- Co masz na myśli? – pyta Pest.
- Przecież nie mogę wrócić  do domu. Enzo… - tłumaczę.
- Przestań. – Pest odwraca się do mnie zirytowany. – Nie bądź idiotką.
- Nie jestem.
- Właśnie, że jesteś. – odpowiada. – A to, że twój brat zachował się jak dupek, nie znaczy, że musisz go słuchać. To twój dom i masz prawo tam mieszkać. – jest naprawdę zły.
- Ale…
- Posłuchaj – mówi i bierze moją twarz w dłonie. Przełykam ślinę. – On nie może cię wyrzucić z domu. A już na pewno nie w twoje urodziny. – oznajmia. – Obiecaj mi, że tam wrócisz, że nie będziesz się przejmować tym co on ci powie, bo to wszystko nieprawda, dobrze?
Powoli kiwam głową.
- Ale co jeśli on znowu tak wybuchnie? – pytam.
- Chcesz, to pojadę tam z tobą.
- Nie rozumiesz! – krzyczę, a echo niesie mój głos nad miastem. – Nie chodzi mi o mnie! Co jeśli ON tego nie wytrzyma? Ledwo dał radę za pierwszym razem! A co teraz?! – jestem naprawdę wściekła. – On ma rację. To wszystko moja wina.
Pest gwałtownie łapie mnie za ramiona i patrzy mi w oczy, a ja odsuwam się przerażona. Tyle, że robię to na tyle niezgrabnie, że zsuwam się z krawędzi. Moje nogi nie mają oparcia, nie mam się czego chwycić.
A jednak, uda mi się przyspieszyć mój śmiertelny lot, myślę.
W sumie, to was okłamałam. Pamiętam rodziców. Pamiętam roześmianą twarz mojej matki i jej niesforne brązowe kosmyki wypadające z gumki do włosów. Pamiętam białe zęby ojca, który uśmiechał się do mnie serdecznie za każdym razem.
Ja po prostu NIE CHCIAŁAM ich pamiętać.                                                                                                      
Przez wiele lat próbowałam wyprzeć te obrazy ze swojego umysłu. Chciałam tam zrobić porządek, tak jak się to robi na strychu. Rzeczy, które są już niepotrzebne i stare trzeba wyrzucić, aby nie zajmowały miejsca. A rzeczy nowe i przydatne schować i poukładać.
Chciałam sobie od nowa poukładać życie i wymazać te wszystkie wspomnienia związane z dzieciństwem. I prawie mi się to udało. Prawie, bo te stare zakurzone myśli wciąż gdzieś tam są, upchnięte w zakamarkach mojej głowy. I jeśli wystarczająco się skupię, mogę je przywołać.
Czyjeś ręce chwytają mnie za nadgarstki i podciągają do góry.
Patrzę w dół.
Nie spadam.
Wręcz przeciwnie – jestem wciągana przez Pesta.
Chłopak podnosi mnie i przenosi ponad krawędzią, a następnie odchodzi kilka kroków dalej, wciąż trzymając mnie na rękach.  Po chwili stawia mnie na ziemi i kładzie dłonie na moich ramionach. W oczach czają mu się łzy, ciężko oddycha.
Jednej łzie udaje się uciec i spływa mu po policzku. Ocieram ją kciukiem.
- Przestraszyłaś mnie – mówi cicho. – Myślałem, że spadniesz. – po tych słowach przyciąga mnie do siebie tak mocno, że ledwo mogę oddychać.
- Ja też – odpowiadam.
Zastanawiam się, dlaczego aż tak go przestraszyłam. Na pewno nie dlatego, że jest przyjacielem Enzo, bo gdyby uratował mnie tylko dlatego, to by mnie teraz nie przytulał. Poza tym mojemu bratu już na mnie nie zależy.
- Enzo miał rację – szepczę. – To moja wina. Wszyscy są przeze mnie smutni albo są na mnie wkurzeni. A wszystko przez to, że z wami poszłam, mimo że nikt tego nie chciał.
- Przestań – odzywa się. – Przestań, przestań, przestań. To nieprawda. To nie jest twoja wina, a ja wcale nie jestem smutny. Cieszę się, że z nami poszłaś, bo gdyby nie to, to ciebie też by tu ze mną nie było.
Jakby się tak zastanowić to on się nie myli. Już drugi raz uratował mi dzisiaj życie i to on mnie pocieszył.
- Odprowadzisz mnie do domu? – pytam bardzo cicho.
- Oczywiście – odpowiada i odsuwa się ode mnie na tyle, żebyśmy mogli ruszyć w kierunku windy.
Gdy tak idziemy myślę nad jedną rzeczą – dlaczego on mi pomaga? Zawsze był dla mnie tak samo opryskliwy jak mój brat, nigdy mnie nie szanował. A teraz? Przyszedł za mną na dach. Szukał mnie po całym mieście. Jak prawdziwy rycerz przyszedł na ratunek księżniczce.
Uśmiecham się.
- Widzę, że humor wraca – jego usta rozciągają się w uśmiechu. – A cóż cię tak uszczęśliwiło, Diabełku?
- Jesteśmy jak księżniczka i rycerz – odpowiadam i skupiam na nim swój wzrok. – Ty jesteś rycerzem, a ja księżniczką. Uratowałeś mi życie. Dwukrotnie. A ja ci nawet nie podziękowałam. – mówię i odwracam się do niego. – Czuję się okropnie. – krzywię się. – Ty przyjeżdżasz po mnie na białym rumaku…
- Windą – przerywa mi.
- Okay, windą. – śmieję się. – A ja na ciebie krzyczę. Przepraszam.  Jesteś moim rycerzem, a ja twoją księżniczką.
Wykrzywia usta w wyrazie niezadowolenia.
- Wolałbym być księżniczką – stwierdza, czym ponownie wywołuje mój śmiech.
- Dziękuję – mówię szeptem.
- Czy w każdej bajce, rycerz nie dostaje od księżniczki całusa w nagrodę? – pyta, oplatając ramionami moją talię.
- Ty dostaniesz coś więcej – szepczę i staję na palcach. Nasze usta dzielą tylko dwa centymetry. Czuję na sobie jego przyspieszony oddech. – Całusa od samego diabła.

---------------------------------------------------------------------------------------------
Gdzie się podzialiście? Coraz mniej komentarzy! D:

1 komentarz:

  1. Jaaaaaaaaaaa, po prostu brak słów :o Wspaniały rozdział, naprawdę... Chociaż niby smutny, a jednak - słodki i cudowny <3 Mam nadzieję, że jakoś tam się ułoży z jej bratem, chociaż strasznie mnie zdenerwował swoim zachowaniem >.< No i dwie księżniczki takie urocze <3 Co do komentarzy - pamiętaj, że zawsze możesz liczyć na mnie! :D Z niecierpliwością (jak zwykle przeogromną) czekam na następny, błagam, pisz szybko! :)
    Przy okazji zapraszam na moje blogi :]
    arrowtales.blogspot.com
    fightersofthefuture.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

CZYTASZ = KOMENTUJESZ
To jedyna zasada panująca na moim blogu :) Bardzo zależy mi na Waszych komentarzach, ponieważ one motywują do dalszego pisania ;) Mam nadzieję, że weźmiecie to pod uwagę. Bardzo chętnie wejdę również na Wasze blogi, jeśli zostawicie link w komentarzu :)