Rozdział 6
- Co ja mam teraz zrobić? – pytam.
Z powrotem siedzimy na krawędzi dachu. Miasto
nocą jest piękne, a szczególnie widziane z góry. Mogłabym tu siedzieć całą noc.
Właściwie to chyba to robię, prawda?
- Co masz na myśli? – pyta Pest.
- Przecież nie mogę wrócić do domu. Enzo… - tłumaczę.
- Przestań. – Pest odwraca się do mnie
zirytowany. – Nie bądź idiotką.
- Nie jestem.
- Właśnie, że jesteś. – odpowiada. – A to, że
twój brat zachował się jak dupek, nie znaczy, że musisz go słuchać. To twój dom
i masz prawo tam mieszkać. – jest naprawdę zły.
- Ale…
- Posłuchaj – mówi i bierze moją twarz w
dłonie. Przełykam ślinę. – On nie może cię wyrzucić z domu. A już na pewno nie
w twoje urodziny. – oznajmia. – Obiecaj mi, że tam wrócisz, że nie będziesz się
przejmować tym co on ci powie, bo to wszystko nieprawda, dobrze?
Powoli kiwam głową.
- Ale co jeśli on znowu tak wybuchnie? –
pytam.
- Chcesz, to pojadę tam z tobą.
- Nie rozumiesz! – krzyczę, a echo niesie mój
głos nad miastem. – Nie chodzi mi o mnie! Co jeśli ON tego nie wytrzyma? Ledwo
dał radę za pierwszym razem! A co teraz?! – jestem naprawdę wściekła. – On ma
rację. To wszystko moja wina.
Pest gwałtownie łapie mnie za ramiona i patrzy
mi w oczy, a ja odsuwam się przerażona. Tyle, że robię to na tyle niezgrabnie,
że zsuwam się z krawędzi. Moje nogi nie mają oparcia, nie mam się czego
chwycić.
A jednak,
uda mi się przyspieszyć mój śmiertelny lot, myślę.
W sumie, to was okłamałam. Pamiętam rodziców.
Pamiętam roześmianą twarz mojej matki i jej niesforne brązowe kosmyki
wypadające z gumki do włosów. Pamiętam białe zęby ojca, który uśmiechał się do
mnie serdecznie za każdym razem.
Ja po prostu NIE CHCIAŁAM ich
pamiętać.
Przez wiele lat próbowałam wyprzeć te obrazy
ze swojego umysłu. Chciałam tam zrobić porządek, tak jak się to robi na
strychu. Rzeczy, które są już niepotrzebne i stare trzeba wyrzucić, aby nie
zajmowały miejsca. A rzeczy nowe i przydatne schować i poukładać.
Chciałam sobie od nowa poukładać życie i
wymazać te wszystkie wspomnienia związane z dzieciństwem. I prawie mi się to
udało. Prawie, bo te stare zakurzone myśli wciąż gdzieś tam są, upchnięte w
zakamarkach mojej głowy. I jeśli wystarczająco się skupię, mogę je przywołać.
Czyjeś ręce chwytają mnie za nadgarstki i
podciągają do góry.
Patrzę w dół.
Nie spadam.
Wręcz przeciwnie – jestem wciągana przez
Pesta.
Chłopak podnosi mnie i przenosi ponad
krawędzią, a następnie odchodzi kilka kroków dalej, wciąż trzymając mnie na
rękach. Po chwili stawia mnie na ziemi i
kładzie dłonie na moich ramionach. W oczach czają mu się łzy, ciężko oddycha.
Jednej łzie udaje się uciec i spływa mu po
policzku. Ocieram ją kciukiem.
- Przestraszyłaś mnie – mówi cicho. –
Myślałem, że spadniesz. – po tych słowach przyciąga mnie do siebie tak mocno,
że ledwo mogę oddychać.
- Ja też – odpowiadam.
Zastanawiam się, dlaczego aż tak go
przestraszyłam. Na pewno nie dlatego, że jest przyjacielem Enzo, bo gdyby
uratował mnie tylko dlatego, to by mnie teraz nie przytulał. Poza tym mojemu
bratu już na mnie nie zależy.
- Enzo miał rację – szepczę. – To moja wina.
Wszyscy są przeze mnie smutni albo są na mnie wkurzeni. A wszystko przez to, że
z wami poszłam, mimo że nikt tego nie chciał.
- Przestań – odzywa się. – Przestań, przestań,
przestań. To nieprawda. To nie jest twoja wina, a ja wcale nie jestem smutny.
Cieszę się, że z nami poszłaś, bo gdyby nie to, to ciebie też by tu ze mną nie
było.
Jakby się tak zastanowić to on się nie myli.
Już drugi raz uratował mi dzisiaj życie i to on mnie pocieszył.
- Odprowadzisz mnie do domu? – pytam bardzo
cicho.
- Oczywiście – odpowiada i odsuwa się ode mnie
na tyle, żebyśmy mogli ruszyć w kierunku windy.
Gdy tak idziemy myślę nad jedną rzeczą –
dlaczego on mi pomaga? Zawsze był dla mnie tak samo opryskliwy jak mój brat,
nigdy mnie nie szanował. A teraz? Przyszedł za mną na dach. Szukał mnie po całym
mieście. Jak prawdziwy rycerz przyszedł na ratunek księżniczce.
Uśmiecham się.
- Widzę, że humor wraca – jego usta rozciągają
się w uśmiechu. – A cóż cię tak uszczęśliwiło, Diabełku?
- Jesteśmy jak księżniczka i rycerz – odpowiadam
i skupiam na nim swój wzrok. – Ty jesteś rycerzem, a ja księżniczką. Uratowałeś
mi życie. Dwukrotnie. A ja ci nawet nie podziękowałam. – mówię i odwracam się
do niego. – Czuję się okropnie. – krzywię się. – Ty przyjeżdżasz po mnie na
białym rumaku…
- Windą – przerywa mi.
- Okay, windą. – śmieję się. – A ja na ciebie
krzyczę. Przepraszam. Jesteś moim
rycerzem, a ja twoją księżniczką.
Wykrzywia usta w wyrazie niezadowolenia.
- Wolałbym być księżniczką – stwierdza, czym
ponownie wywołuje mój śmiech.
- Dziękuję – mówię szeptem.
- Czy w każdej bajce, rycerz nie dostaje od
księżniczki całusa w nagrodę? – pyta, oplatając ramionami moją talię.
- Ty dostaniesz coś więcej – szepczę i staję
na palcach. Nasze usta dzielą tylko dwa centymetry. Czuję na sobie jego
przyspieszony oddech. – Całusa od samego diabła.
---------------------------------------------------------------------------------------------
Gdzie się podzialiście? Coraz mniej komentarzy! D:
Jaaaaaaaaaaa, po prostu brak słów :o Wspaniały rozdział, naprawdę... Chociaż niby smutny, a jednak - słodki i cudowny <3 Mam nadzieję, że jakoś tam się ułoży z jej bratem, chociaż strasznie mnie zdenerwował swoim zachowaniem >.< No i dwie księżniczki takie urocze <3 Co do komentarzy - pamiętaj, że zawsze możesz liczyć na mnie! :D Z niecierpliwością (jak zwykle przeogromną) czekam na następny, błagam, pisz szybko! :)
OdpowiedzUsuńPrzy okazji zapraszam na moje blogi :]
arrowtales.blogspot.com
fightersofthefuture.blogspot.com