Leo gwałtownie zrzuca mnie na ziemię. Moje
trampki z głuchym klapnięciem uderzają o chodnik, a nieznośny ból przeszywa
moje nogi.
- Cholera jasna, Leo! Mógłbyś ostrzegać, że
zachciało ci się rzucać ludźmi! – Wrzeszczę i niemalże od razu zakrywam dłonią
usta. Ja nie podnoszę głosu. To
prawda, nie jestem miła ani nie pałam miłością przyjacielską do wszystkich
dookoła, ale nie krzyczę. JA NIGDY NIE KRZYCZĘ.
Spoglądam na Leonarda, który wciąż znajduje
się w tym swoim gniewnym osłupieniu i nie zwraca uwagi na mój krzyk. W sumie to
dobrze; przynajmniej nie muszę się tłumaczyć.
- Przepraszam – mówi nagle, a jego szare
tęczówki odnajdują moje oczy. – Nie chciałem cię upuścić.
Posyłam mu gniewne spojrzenie.
- Na twoje szczęście, jeszcze żyję.
- Po prostu mnie przestraszyłaś – tłumaczy
się. – Przez chwilę naprawdę myślałem, że mówisz poważnie… - z jego ust
wydobywa się śmiech. Jest wyraźnie rozbawiony.
Zaciskam zęby z wściekłości. Nie znoszę, kiedy
ktoś nie bierze mnie na poważnie. Czuję się wtedy jak dziecko karcone przez
rodzica, czego, notabene, również
nienawidzę. Postanawiam objąć moją zwykłą taktykę.
Wtóruję chłopakowi śmiechem, ale po chwili
zatykam mu usta. Wlepiam w niego poważne spojrzenie.
- Ja nie żartuję, Leo. Naprawdę chcę, byś mnie
porwał.
Wytrzeszcza oczy i zrzuca moją dłoń ze swoich
ust.
- Żartujesz, Sloane?! – wrzeszczy na całe
gardło. Mamy szczęście, że nikt tędy nie przechodzi.
Przewracam oczami, swoje obojętne spojrzenie
kieruję na paznokcie.
- Już ustaliliśmy, że nie. Mam rację?
Wydaje z siebie coś w rodzaju warczenia i
splata ręce za głową. Powoli robi wdechy i wydechy, a ja tylko stoję ze
stoickim spokojem i mu się przyglądam. Gdy udaje mu się już doprowadzić do
porządku, z powrotem odwraca się do mnie.
- Przecież mówiłaś, że właśnie dlatego palisz.
Dlatego, że ktoś porwał cię, gdy byłaś mała. Właśnie dlatego nie chcesz iść na
odwyk i za każdym razem reagujesz gniewem, gdy ktoś próbuje zabrać ci
papierosa. – Wydusza z siebie w końcu.
Unoszę dłonie i zaczynam klaska, pełna
sarkastycznego podziwu.
- Brawo – chwalę z uznaniem, a on gapi się na
mnie jak na nienormalną. Cóż, może i nią jestem. – Ale, drogi Leo, to akurat
już wiemy. A teraz chcę, by ktoś ponownie mnie porwał. Chcę przeżyć to wszystko
od nowa. Oczywiście na swój sposób, mniej brutalny, ale cóż… Ma to być
porwanie. – tłumaczę. – Pomyślałam, że coś takiego mogłoby mi w jakiś pokręcony
sposób pomóc. Że mogłoby pozwolić mi rzucić palenie i dłużej cieszyć się tym
żałosnym życiem – dodaję ciszej.
Unoszę na niego wzrok, a w moich zwykle
złośliwych oczach kryje się nadzieja. Naprawdę dużo nadziei.
Widzę jak Romeo zastanawia się przez chwilę,
po czym wzdycha przeciągle. Na mojej twarzy wykwita najszczerszy i najweselszy
uśmiech w całym moim życiu.
- Zrobisz to? – szepczę. – Zrobisz to dla mnie?
Leonard wzdryga się na dwa ostatnie słowa, ale
wciąż nic nie mówi. Powoli zaczynam myśleć, że się rozmyślił i że wystawi mnie
tak jak mój poprzedni przyjaciel. Kąciki moich ust opadają, a ja czuję się jak
kompletna idiotka.
Co ja
narobiłam?
Myślałam, że jak powiem do niego "Hej,
Romeo, porwij mnie, bo jestem świruską" to klęknie u moich stóp i od razu
się zgodzi? Jezu, jaka ja jestem głupia.
Czuję, jak w kącikach oczu zaczynają mi się
zbierać łzy, więc odwracam się na pięcie i szybkim krokiem ruszam jak najdalej
od niego. Modlę się, żeby więcej nie spotkać go na swojej drodze, bo nie wiem,
co by o mnie pomyślał.
- Hej, Sloane, dokąd to? – słyszę, a duża dłoń
zaciska się wokół mojego ramienia.
Odwracam się, by stanąć przed zdezorientowanym
Leo.
- Leonardzie… Ja myślałam, że ty…. Że… - czy
ja się jąkam?
- Że co?
Przełykam ślinę i patrzę mu w oczy.
- Że mnie zostawisz. Samą, z tym wszystkim, z
poczuciem winy, że zapytałam cię o coś tak głupiego i samolubnego. – Mrugam
kilka razy, bo obraz przed moimi oczami się zamazuje.
- Zrobię to, Sloane. Pomogę cię, porwę cię,
jeśli to pomoże ci rzucić palenie. – Oświadcza. – Przecież nie możesz umrzeć na
raka płuc, tak robią tylko idioci – szczerzy się, a moje oczy się rozszerzają.
Zgodził się.
Zgodził się
i mnie nie wyśmiał.
Zgodził się
i to z uśmiechem na twarzy.
Zgodził się
i nie pozwolił mi się znowu zamknąć w sobie.
Zgodził się
i jakimś cholernym cudem zyskał moja przyjaźń.
Bez zastanowienia rzucam się mu na szyję, a on
na początku zdziwiony zastyga w bezruchu, jednak po chwili oplata mnie
ramionami.
- Wow, nie wiedziałem, że ty potrafisz się
cieszyć – śmieje się, a ja mu wtóruję.
Nie mam pojęcia, skąd u mnie ten napad
radości, ale wiem, że w tym momencie zrobiłabym dosłownie wszystko, by on mnie
porwał. Jakkolwiek absurdalnie to brzmi.
- Jesteś cudowny! – krzyczę w jego ramię. –
Cudownycudownycudowny! – wrzeszczę w kółka na jednym wdechu, a on coraz
bardziej się śmieje.
W sumie to wcale mu się nie dziwię.
Wariatka uwieszona na szyi faceta w koszulce
Nirvany, piszcząca mu do ucha obleśnie słodkie komplementy to raczej
niecodzienny widok.
W szczególności, gdy tym facetem jest jej
porywacz.
***
Wplątuję dłonie we włosy Leonarda i wpijam się
w niego swoimi ustami. Zręcznymi palcami wyczuwam klamkę, która wrzyna mi się w
plecy i wciągam nas do holu. Czuję jak duże dłonie chłopaka błądzą pod moją
koszulką, ale tą przyjemność przerywa nam oburzony krzyk.
- Sloane! – wrzeszczy moja matka, a ja
momentalnie odskakuję od mojego Romea.
- Słucham? – pytam wesoło.
Moja rodzicielka zaciska usta w wąską kreskę,
a ja dopiero po chwili zauważam, że przy stole siedzi spora grupa gości,
zszokowanych naszym nagłym wejściem.
- Dzień dobry – mówię i uśmiecham się zalotnie. – Jestem Sloane, jestem pewna, że
mama dużo wam o mnie mówiła…
- Matko Boska! Co tu tak śmierdzi?! – jedna z
pań podrywa się z miejsca i rozgląda czujnie dookoła.
Obserwuję ją z rozbawieniem wymalowanym na
twarzy, dopóki ktoś nie szturcha mnie łokciem w bok.
- Jestem pewien, że to Sloane – odzywa się po
raz pierwszy mój ojciec, zwracając tym samym uwagę wszystkich obecnych.
- Niby dlaczego? Przecież dbam o zasady
higieny. Myję zęby, biorę prysznic… - wymieniam. – Zresztą zapytajcie Romea. –
Spoglądam na chłopaka i dopiero teraz zauważam, że jest cały czerwony z
zażenowania.
- Bo palisz – odpowiada moja matka, a ja
wybucham śmiechem.
- I co z tego? Myślisz, że jeśli palę to od
razu zaliczam się do menelowni, siedzącej pod sklepami i pijącymi piwo? To, że
palę, nie ma nic wspólnego ze smrodem. Poza tym dziś nawet nie tknęłam tej
śmiercionośnej trucizny. – Nigdy nie miałam problemu z kłamaniem, toteż
ostatnie zdanie wypowiadam bez trudu.
Leonard spogląda na mnie znacząco, ale nic nie
mówi. Nawet nie wie, jak bardzo wdzięczna jestem mu za to w tej chwili.
- Wyjdź, Sloane, porozmawiamy później –
wzdycha matka.
Wyciągam w ich kierunku środkowy palec i
wbiegam po schodach, nawet nie czekając na Leo. Jestem pewna, że przyjdzie za
mną.
- Wow – komentuje chłopak i rzuca się na łóżko
obok mnie.
Zerkam na niego z ukosa, po czym podnoszę się
do pozycji stojącej.
- Muszę się spakować i przebrać – komunikuję, a następnie wyrzucam na środek
pokoju dużą torbę. – Tylko się nie gap, bo nie chcę mieszkać z tobą całą
wieczność – ostrzegam.
Leonard posyła mi niezrozumiałe spojrzenie, a
ja wywracam oczami.
- Nawet nie waż się iść za mną do piekła,
Leonardzie. Bo osobiście pójdę do szatana i poproszę, żeby wysłał mnie z
powrotem na ziemię jako swojego szpiega przeciw Bogu.
- Nie pójdziesz do piekła, przynajmniej
niezbyt szybko – stwierdza Leo.
- Racja, byłam tam w zeszły czwartek. –
Odpowiadam i kontynuuję grzebanie w szafie.
Zastanawia mnie, dlaczego Leonard zgodził się
tak szybko. Dlaczego w ogóle się
zgodził. Może mimo wszystko ma dobre serce i naprawdę chce pomóc mi rzucić to
palenie. Chociaż, nie rozumiem, czemu aż tak bardzo tego pragnie.
- Co to było? – pyta nagle, a ja odwracam się,
zawieszając rękę w połowie drogi do torby.
- Masz na myśli jakiś dźwięk, którego na nie
słyszałam? Jak tak to nie przejmuj się. Święty Mikołaj wpada tu czasami, żeby
mnie skontrolować. Wiesz, prezenty i te sprawy – macham niedbale ręką i
kontynuuję pakowanie.
- Mam na myśli pocałunek, Sloane. I nie
wierzę, że dostajesz na Święta jakieś prezenty. Ja w kółko dawałbym ci rózgi. –
Odpowiada i splata ramiona za głową.
- Właśnie w tym problem – wzdycham. – On
chciałby przestać dawać mi rózgi, a ja chciałabym mieć ich więcej. Mamy z tego
powodu mały konflikt.
Leo marszczy brwi.
- Nie uciekaj od tematu. O co chodziło z tym
pocałunkiem?
- To? – śmieję się. – To była tylko gra, na
potrzeby rodziców. Potrzebowałam, czegoś, co kazałoby im się za mnie wstydzić,
przez co nie wzięliby mnie na rozmowę. Sam widziałeś, co zrobili. Odgonili jak
natrętną muchę; w rzeczywistości nie mają zamiaru ze mną porozmawiać. Moi
kochani rodzice mają mnie głęboko w dupie i dobrze o tym wiem. Te zdawkowe
pytania zadawane przy posiłkach mają na celu wyciągnięcie ode mnie jakichkolwiek
informacji, na przykład, czy nie wplątuję ich w żadne kłopoty. – Mówię, wciąż
się pakując. – Dbają tylko o swoje cztery litery, dlatego chcę uciec, chcę być
mnie porwał.
Romeo patrzy się na mnie ze współczuciem
wymalowanym na twarzy. Nigdy nie przypuszczałam, że ktoś będzie mi współczuć.
Mi, Sloane Cooke, zimnej bezlitosnej suce mającej wszystkich w głębokim
poważaniu i nie ruszającej się nigdzie bez papierosów.
A jednak – ten oto tu chłopak wlepiał we mnie
swoje szare tęczówki, jakby chciał odebrać mi choć trochę mojego bólu i przyjąć
go na siebie. To było niesamowite.
Wrzucam ostatnie kilka rzeczy - w tym trampki
i kurtkę - do torby i zasuwam zamek.
- Napatrzyłeś się już? – pytam. – Możemy iść?
- Na pewno wszystko masz? I wiem, że to głupie
pytanie tuż przed "porwaniem", ale… - waha się.
- Mów – śmieję się.
- Nie chcesz do toalety? Bo wolę mieć czysto w
samochodzie – wydusza z siebie, a ja wybucham szyderczym śmiechem.
- Uwierz mi, że przez te kilka tygodni
całkowicie zapomnisz jak wygląda twój czysty samochód – uśmiecham się i
zarzucając torbę na ramię, wychodzę z pokoju.
------------------------------------------
Nareszcie mi się udało napisać ten rozdział! :D
Wiem, że Green długo na niego czekała, więc starałam się to robić jak najszybciej i wreszcie jest. XD Mam nadzieję, że nie zwaliłam :/
I co? Zaskoczeni zgodą Leonarda?
Bo ja tak XD
Teraz się dopiero zacznie... Jak myślicie, Sloane przestanie palić po tym całym "porwaniu"? I, ostrzegam, to jeszcze nie koniec niespodzianek :D No bo heloł? Przecież wciąż nic nie wiemy o Leonardzie...
No, to czekam na Wasze komentarze ;)
Juliet