środa, 11 marca 2015

Don't leave me my love - Chapter 6



Dobra, wiedziałam, że po tych uderzeniach będzie ślad, ale nie spodziewałam się, że aż taki.
Delikatnie dotykam siniaka, rozlewającego się prawie po całej mojej twarzy. Wyglądam okropnie – fioletowo-zielone policzki wcale nie tak łatwo zamaskować. Przy szóstej warstwie korektora i po czterech warstwach podkładu daję sobie spokój, mimo tego, że wciąż widać że zostałam pobita. Wzdycham i odkładam kosmetyki.
Mam szczęście, bo rodzice jeszcze śpią. Szybko zakładam na ramię torbę u cicho wymykam się z domu, póki smacznie drzemią.
Dziś rano obudziłam się sama, ale jestem pewna, że wczoraj zasypiałam w ramionach Leonarda, co swoją drogą, jak na mnie jest dość żenujące. Podejrzewam, że wyszedł tuż po tym jak zasnęłam.
W osłupieniu staję na chodniku, kiedy przede mną wyrasta uśmiechnięty Kevin. Nie będę uciekać, bo to nie w moim stylu; muszę wybrnąć z tego żartem lub wredną uwagą. Wyżej unoszę podbródek i już chcę go minąć, kiedy zagradza mi drogę. Udaję zdziwioną, po czym uśmiecham się szeroko, na znak, że go rozpoznałam
- Witaj, mój romantyczny dręczycielu kobiet – mówię, kładąc jedną dłoń na biodrze.
- Zamknij się, Sloane – warczy.
Marszczę brwi.
- Czekaj, czekaj – udaję skupienie. – Czyli, że ty… - szeroko otwieram oczy; byłabym świetną aktorką. – To ty nie chcesz, żeby wszyscy dowiedzieli się, jaki to jesteś romantyczny, rozdając siniaki na do widzenia?! – Na samo wspomnienie tego momentu, obita szczęka promieniuje bólem.
Kevin łapie mnie brutalnie za ramię i szarpie.
- Wygadałaś się?                                 
Uśmiecham się niewinnie.
- Ups – mamroczę, z tym głupkowatym uśmiechem.
Chłopak mocniej szarpie moją rękę.
- Cholera! Komu o tym powiedziałaś?!
- Puszczaj – warczę. Już znudziła mi się zabawa z nim. Chłopak raptownie mnie uwalnia. – A teraz zejdź mi z drogi.
Odchyla głowę do tyłu i wybucha szyderczym śmiechem.
- Chciałabyś – syczy i znów próbuje mnie złapać, ale szybko się cofam. Wymijam go szybkim krokiem, pokazując mu środkowy palec.
- Dowiem się, komu powiedziałaś, suko! – krzyczy za mną, ale ja mam go w dupie i maszeruję dalej, pewna, że on za mną nie pójdzie z obawy, że zacznę krzyczeć.
Uśmiecham się do siebie i zaplatam warkocz z moich długich włosów, nieznośnie plączących mi się przed twarzą, przy każdym podmuchu wiatru. Uwielbiam chodzić do szkoły pieszo, bo mogę wtedy podziwiać te wszystkie kolorowe domki, przesuwające się po moich obu stronach, kiedy spaceruję; mogę wdychać świeże powietrze; mogę choć raz w spokoju zapalić.
Akurat, kiedy mijam mój ulubiony dom – opuszczoną starą ruderę, ale tak niewiarygodnie piękną z wyglądem jak z ubiegłego stulecia: strzelistymi wieżyczkami, wysokimi oknami i całym mrokiem, kryjącym się za zaśniedziałymi szybami – wyciągam papierosa i odpalam, uszczęśliwiona, że nikt nie będzie marudził na ten duszący smród i dym unoszący się dookoła. Wciągam w płuca gorzki smak fajki i rozglądam się, aby przejść przez ulicę. Jestem tak zatopiona w myślach, że niemal nie zauważam, kiedy ktoś staje za mną i kładzie mi rękę na ramieniu.
- Smród ciągnie się za tobą na kilometry – mówi męski głos.
Wącham swoją koszulkę i marszczę brwi.
- To chyba jednak od ciebie – stwierdzam, odwracając się.
- Mówię o tym – kiwa głową w kierunku papierosa.
Spoglądam na niego obojętnie, zaciągając się dymem. Jest średniego wzrostu i ma dziwnego koloru włosy – ni to rude, ni to brązowe; chociaż kolor miedzi dominuje w jego czuprynie. Oczy są niesamowitego koloru – swoim pomarańczowo-brązowym kolorem idealnie komponują się z włosami. A postura… zwyczajna. Dobrze umięśniony, nie garbi się. Wszystko za czym uganiają się dziewczyny.
- Sloane, mówię serio. Odłóż to.        
Mrużę oczy. Znam go. Chyba chodzi na tą pseudo grupę wsparcia.
- Miło, że znasz moje imię – odpowiadam beznamiętnie. – A ty jesteś…? – unoszę brew.
- Jestem Axel – mówi nieco zdziwiony. – Nie pamiętasz mnie? Przedstawiałem się tuż po tobie.
Aha! Wiedziałam, że go kojarzę!
Macham ręką na jego uwagę na temat mojej pamięci i wkładam papierosa do ust. Dmucham mu dymem prosto w twarz i wyszczerzam perliste zęby w uśmiechu.
- A więc, Axelu. – Mówię, przyglądając się fajce, pomiędzy moimi palcami. – Chyba wyraziłam się dość jasno, że NIE rzucę palenia, prawda? Wiesz, nie skończyłam swojej wędrówki i w ogóle. – Zataczam zamaszysty krąg dłonią z papierosem.
Kiwa smętnie głową.
- Głowa do góry, kochany! – krzyczę, a jakiś mężczyzna, przechodzący obok gapi się na mnie zdumiony. Mrugam do niego i z powrotem odwracam się do Axela.
- Sloane, nie chodzi mi o to, żebyś rzuciła. Proszę cię tylko o to, abyś nie zasmradzała ulicy.    
Wzdycham i zerkam na moje niedawno pomalowane czarne paznokcie. Co z tym kolesiem jest nie tak?
- Posłuchaj, Axelu. Już raz kłóciłam się o mój nałóg i raczej nie skończyło się to dobrze. Dla żadnej ze stron. – kładę mu dłoń na piersi. – Więc odczep się ode mnie.
Chłopak błyskawicznie przytrzymuje moją dłoń na swoim torsie, a drugą ręką wytrąca mi papierosa.
Wyrzucam ręce w górę.
- Matko święta! Uwzięliście się na mnie?! Co wy wszyscy macie z tym wytrącaniem mi fajek! – Ze złością sięgam po kolejną truciznę, ale w połowie drogi się rozmyślam, niemal pewna, że Axel znów mi przeszkodzi.
- To dla twojego dobra. – Mówi tylko.                           
Wybucham śmiechem i szybkim krokiem ruszam w kierunku szkoły. Salutuję mu na pożegnanie.
- A więc, drogi Axelu, kiedy umrę, możesz pochwalić się całemu cholernemu światu, że próbowałeś mnie ratować.

***

Schodzę po schodach, a moje czarne trampki uderzają głucho w kamienne podłoże. Na moje szczęście, nikt nie zauważył siniaka na moim policzku, mimo że jestem jedną z najbardziej obleganych dziewczyn w szkole. Ku mojemu zdziwieniu Kevin nie przyszedł dzisiaj na lekcje. Pewnie znudził się moim widokiem.
Unoszę wzrok i moje spojrzenie natrafia na wysoką sylwetkę, niedbale opierającą się o ogrodzenie. Wokół niego krąży mnóstwo dziewczyn, wpatrujących się w jego mięśnie z uwielbieniem wypisanym na twarzach i pochłaniających go głodnymi oczami. Leonard zdaje się tego nie zauważać, ale kiedy tylko wyłaniam się z tłumu, chłopak ożywia się. Kąciki jego ust wędrują do góry.
- Oryginalnie, Romeo – rzucam na powitanie i wskazuję na jego czarną koszulkę z, tak dobrze znanym, logiem Nirvany.
Leonard wzrusza ramionami i odrywa plecy od płotu, by do mnie podejść. Ignoruję go i ruszam w kierunku domu. Nie mam ochoty na pogadankę.
- Sloane – kładzie mi dłoń na ramieniu, a ja wzdycham.
- Leo, naprawdę nie potrzebuję eskorty ani szofera, nawet jeśli jest zabójczo przystojny. – Odwracam się do niego z szelmowskim uśmiechem.
- A ja nie potrzebuję dodatkowego pasażera, nawet jeśli jest seksownie chamska – odgryza się.
Przygryzam kciuk, mrużąc oczy. Tylko dzięki temu powstrzymuję zadowolony uśmiech.
- To nie pasuje do dżentelmena. Teraz powinieneś powiedzieć, że nalegasz, aby mnie zawieść do domu, po czym uwieść i będziemy żyli długo i szczęśliwie, dopóki nie znajdę kogoś nowego, pozostawiając cię na lodzie – karcę go.
Ku mojemu zaskoczeniu, Leonard wybucha wesołym śmiechem.
- Dobrze, że nie jestem dżentelmenem – kwituje. Jego wzrok wędruje na mój posiniaczony policzek. – Boli? – pyta ciszej, aby nie zwrócić niczyjej uwagi.
Przewracam oczami i z trudem powstrzymuję się od powędrowania dłonią w kierunku twarzy. On jest naprawdę naiwny. Wydaje mu się, że tylko dlatego, że poprzedniej nocy się załamałam i nie miałam pojęcia co robię, teraz polecę do niego z każdym problemem? Jeśli tak to grubo się myli.
- A czy wyglądam jakby mnie coś bolało? – Unoszę brwi.
Wzdycha.
- Sloane, proszę cię. – Kiedy nie odpowiadam, chłopak kręci głową z rezygnacją. – Dlaczego ty musisz być taka uparta?
- Upartym ludziom łatwiej się idzie przez życie, za to troskliwym wszystko się sypie – odpowiadam. Może nie jest to zgodne z prawdą, ale nie mogę się dać podpuścić. Nie teraz. Nie kiedy jestem już tak blisko zniechęcenia go do siebie.
Wpatruję się w niego uparcie, czekając na reakcję z jego strony. Niemalże widzę, jak pracuję trybiki w jego głowie, za wszelką cenę chcąc mnie zatrzymać. Jedynym problemem jest to, że nie mają pojęcia jak. A ja im tego nie zdradzę.
Uśmiecham się z triumfem. Wygrałam. Nie znalazł na mnie sposobu.
- Okay – wypala w końcu i odwzajemnia uśmiech.
Wytrzeszczam oczy.
- Okay?
- Okay, sama tego chciałaś.
Nagle jego ręce znajdują się na mojej talii, a już po chwili jego ramię wbija mi się w brzuch. Widzę jak oddalamy się od szkoły, ale, wbrew jego oczekiwaniom, nie robię nic, aby go powstrzymać. Nie mam ku temu powodu.
- Dokąd idziemy, Romeo? – pytam beznamiętnie.
- Niespodzianka.
- Wiesz, osobiście nie lubię niespodzianek, ale mogę zrobić ten jeden wyjątek i nie dręczyć cię dalej. Ale pod jednym warunkiem.
- Jakim? – Wyczuwam zaciekawienie w jego głosie.
Uśmiecham się złowieszczo i podpieram głowę na łokciach. Zastanawiam się, czy jest gotów zrobić coś takiego, tylko dla jednej rozmowy; czy jest choć trochę rozrywkowy. 
Przypominam sobie, kiedy ten pomysł pierwszy raz zaświtał mi w głowie. Było to chyba kilka lat temu, kiedy znalazłam się w sytuacji podobnej do tej. Mój przyjaciel zrobił dokładnie to samo, ale nie by mnie gdzieś zabrać, ale żeby mnie rozbawić. Wtedy pierwszy raz od mojego porwania wybuchłam szczerym śmiechem. Naprawdę szczerym.
Inna sprawa, że chłopak się wtedy nie zgodził, co dobitnie uświadomił mi, wyprowadzając się z miasta i kategorycznie zabraniając mi go szukać. Dlatego też doskonale wiem, jak wielkie ryzyko zrzucam na swoje barki, ponawiając tą prośbę.
Wzdycham głęboko, ale raczej nie za strachu, tylko z frustracji. Nie mam pojęcia jak zareaguje Leo.
Biorę drżący oddech i pozwalam moim ustom samym ułożyć się do wypowiedzenia tych słów.
- Porwij mnie, Leonardzie. 

------------------------------------------------
Wow, teraz Sloane zaszalała, nie?  
Jak myślicie - Leonard się zgodzi? Czy może wolicie, żeby jej przemówił do rozsądku i nie porywał jej? :D
Wiem, że jestem okrutna, że zostawiam Was w takim momencie, ale cóż... To wydawało mi się wręcz idealnym zakończeniem ^^ Postaram się wstawić rozdział w weekend, żeby Was już nie męczyć :*

PS Teraz na blogu może się w kółko zmieniać wygląd, ale nie przejmujcie się tym XD Po prostu cały czas nie pasuje mi wygląd :/

2 komentarze:

  1. Cudowna historia! Nie mogę się już doczekać kolejnego rozdziału :) wspaniale piszesz, a dzięki Twojemu świetnemu językowi przyjemnie się je czyta :) uwielbiam Twoje opowiadania! :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej! Znowu jestem! :D Co Ty tak szalejesz? Coraz lepszą tą historię robisz, wiesz? Jak możesz? XD Nie no, oczywiście żartuję, rób tak dalej! :3 A, i tak z góry przepraszam za rozrzutność, nieuporządkowanie i dziwność tego komentarza, ale jest już po północy, a ja dzisiaj tyle rozdziałów na przeróżnych blogach nadrabiam...
    Mówiłam Ci już, że to opowiadanie jest niesamowite? Czekaj, chyba tak... I to chyba nie raz... Ale nie zaszkodzi kolejny! Bo wiesz... Ono właśnie takei jest i masz doskonale zdawać sobie z tego sprawę, okay?!
    Pfff Kevin myśli, że jest fajny albo straszny? TO NIECH WIE, ŻE NIE JEST. Dokładniej, nienawidzę go. >.< Jak można być takim burakiem...?
    A końcówka... Powalająca! Dosłownie! "Porwij mnie, Leonardzie." - co to w ogóle może tak konkretnie znaczyć? I co w tym takiego strasznego, że przez to jakiś chłopak wyprowadził się z miasta?! Brzmi ciekawie 8) Czekam na następny rozdział i wyjaśnienia! :*
    No okay, tradycyjnie Cię wychwaliłam, skomentowałam... No to zostaje mi już tylko życzenie oceanów weny! ^-^

    Ah, no i, zgodnie z tradycją, zaproszenie do siebie :*
    arrowtales.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

CZYTASZ = KOMENTUJESZ
To jedyna zasada panująca na moim blogu :) Bardzo zależy mi na Waszych komentarzach, ponieważ one motywują do dalszego pisania ;) Mam nadzieję, że weźmiecie to pod uwagę. Bardzo chętnie wejdę również na Wasze blogi, jeśli zostawicie link w komentarzu :)