Nasuwam na nos czarne pilotki i pozwalam, by
wiatr smagał mnie po twarzy, rozsypując moje włosy dookoła. Byłam miło
zaskoczona, gdy dowiedziałam się, że samochód Leo ma składany dach. Uwielbiam
jeździć samochodami bez dachów, nawet podczas deszczu, bo to daje poczucie
wolności. Można wtedy uciec od wszystkich problemów i najzwyczajniej w świecie
żyć chwilą. Nie zwracać uwagi na czas i zatopić się w tej niekończącej się
jeździe donikąd. Właśnie takie chwile kocham – kiedy możesz mieć wszystko w
dupie i robić, co tylko chcesz. Mogłabym tak żyć wiecznie.
- To… co teraz? Masz jakiś plan, pomysł, co
moglibyśmy ze sobą zrobić? – Leonard spogląda na mnie przelotnie, ale po chwili
z powrotem skupia się na drodze. Cholerny
bezpieczny kierowca.
- Po prostu jedź przed siebie. Jak zrobi się
ciemniej to zatrzymamy się w jakimś motelu na uboczu. – Podsuwam, podwijając
nogi pod siebie. – Albo po prostu jedź, a ja ci powiem, kiedy będziesz miał się
zatrzymać. To jest zdecydowanie lepszy pomysł, bo nie mam zamiaru płacić za
pokój. Poza tym będzie o wiele bardziej realistycznie jak pojedziemy na jakieś
zadupie i tam spędzimy cały ten czas, aż ktoś zacznie nas szukać, nie uważasz?
– zerkam na niego z ukosa.
- Nie wiem, Sloane – wzdycha. – Drugi pomysł
jest o wiele lepszy, bo w motelu prawdopodobnie spalibyśmy w jednym małym
pokoju. – Krzywi się.
Rzeczywiście, perspektywa takiego noclegu jest
dość… odstręczająca. Leonard jest zbyt grzeczny, jest zbyt wielkim
maminsynkiem. Z miejsca mogę się założyć, że przed snem postawiłby między nami
wysoką na dwa metry przegrodę, uprzednio upewniając się, czy aby na pewno jest
szczelna i przypadkiem na niego nie chuchnę w nocy.
- A więc jedź, Romeo, a ja rozejrzę się za
zadupiem – odpowiadam i podpieram głowę na ręce, patrząc na rozmazane przez pęd
pola.
Czasami zastanawiam się jakby to było się zakochać. Co by było, gdybym kogoś
kochała tak mocno, że oddałabym za niego życie, stawiałabym mu ołtarzyki i wielbiła
każdą jego cząstkę, zmuszając go do śmiechu, który byłby dla mnie
najpiękniejszą muzyką na całym świecie. Może wtedy byłabym zupełnie inna. Nie
byłabym suką, ale kochającą i uroczą dziewczyną, którą wszyscy lubią. Nie
byłabym sama jak palec, ale miała przyjaciół i jego. Nie robiłabym wszystkiego po swojemu, nie rozstawiała ludzi
po kątach, ale liczyłabym się ze zdaniem innych i słuchała ich rad. Nie
przekłułabym wargi ani uszu od góry do dołu, ale robiłabym delikatny makijaż,
który dopełniałyby perełki w uszach i drobny pierścionek.
Nie byłabym sobą, ale kimś zupełnie mi obcym.
Przecież to właśnie jestem ja – piercing,
chamstwo w każdym calu, outsiderka, której wszyscy się boją i słuchają. Bez
tych wszystkich okropnych rzeczy nie byłabym sobą i gdyby ktoś miałby mnie
pokochać to właśnie taką. Nie jestem osobą, która by się dla kogoś zmieniała.
Ani która zmieniałaby kogoś dla siebie. Wierzę, że gdzieś tam na świecie jest
ktoś, kto kiedyś powie mi te dwa magiczne słowa i nie pozwoli mi się nigdy zmienić,
a ja nie pozwolę jemu. Osoba, która nie zostawi mnie nigdy samej – tam gdzie
on, tam i ja. Nieważne, co to będzie – kawiarnia, kino, pokój, piekło, niebo.
Wszędzie tam pójdę za nim, a on za mną. To jest miłość, którą chciałabym
przeżyć tylko raz, bo za drugim razem to już nie jest miłość. To jest tylko
podobne uczucie, które ma pomóc zapomnieć o tym prawdziwym i szczerym uczuciu,
którym darzycie inną osobę.
Najgorsze jest to, że nigdy nie wiadomo, kiedy spotka się tego przeznaczonego na
wieki.
- Dlaczego palisz? – głos Leonarda wyrywamnie
z letargu.
Uśmiecham się lekko pod nosem i przenoszę mój
wzrok na niego.
- Mówiłam ci już – wzdycham. – Jak miałam 8
lat…
- Nie chodzi mi o powód – przerywa mi. –
Dlaczego akurat palisz? Mogłaś się
zabić, ćpać, zostać alkoholiczką, zacząć się ciąć… Ale wybrałaś palenie.
Dlaczego? – Jego szare tęczówki na moment przesuwają się na mnie.
- Uważasz, że cięcie się lub popełnienie
samobójstwa jest lepsze? – śmieję się. – Bo według mnie palenie to najmniej
drastyczna opcja, ale jak kto woli.
Romeo wzdycha i kręci głową z dezaprobatą.
- Żadna z tych opcji nie jest dobra – tłumaczy. – Wszystkie są
drastyczne i masochistyczne.
- Cóż za głębokie przemyślenia – mamroczę pod
nosem, z powrotem wyglądając za okno.
Szczerze mówiąc, nigdy nie rozważałam żadnej
innej opcji. Palenie było idealnym sposobem na zwrócenie na siebie uwagi, na
bycie, w pewnym sensie, niegrzecznym.
Z papierosem mogę chodzić po ulicy, pokazując wszystkim, że palę; że powinni się mnie bać. A gdybym
się cięła? Nikt by tego nie zauważył. Z żyletką nie wychodzi się na miasto i
nie zaczyna przejeżdżać nią po ciele, żeby ludzie to zobaczyli. Z narkotykami i
alkoholem tak samo. Tylko palenie było widoczne gołym okiem i nie dawało
żadnych wątpliwości. To było to, czego potrzebowałam.
Słyszę, jak Leonard głośno wzdycha, bębniąc
palcami o kierownicę.
- Palenie cię zabija – mówi, cały czas gapiąc
się na drogę. Jego twarz nie wyraża żadnych uczuć, a oczy zieją lodowatą
pustką.
- No i? Wszystko nas zabija mój drogi. Tylko w
mniejszym lub większym stopniu. Słońce, papierosy, alkohol… Nawet drugi
człowiek. To wszystko jest jak trucizna, która zabija dopiero po
przedawkowaniu.
- A co według ciebie jest najgorszą śmiercią?
Odwróciłam wzrok, wlepiając spojrzenie w
krajobraz na zewnątrz.
- Śmierć z miłości.
***
- Jestem głodny – oznajmia Leonard po, mniej
więcej, godzinie skrupulatnego ignorowania.
Odwracam głowę w jego stronę i unoszę brwi,
zdziwiona.
- Już myślałam, że zostałeś niemową. Ale widać
jedzenie ponad wszystko – stwierdzam i z powrotem patrzę na drogę.
Na jego nieszczęście rozglądam się za jakąś
karczmą lub nawet przydrożnym barem od jakichś głupich czterdziestu minut i
wciąż nic nie znalazłam. Chłopak będzie musiał przeboleć głód, bo nie mam
zamiaru wjeżdżać do jakiegoś większego miasta tylko z powodu jego zachcianek.
Chociaż musiałam przyznać, że ja też byłam coraz bardziej głodna.
- Choć raz daruj sobie dogryzanie i poszukaj
miejsca, w którym moglibyśmy się zatrzymać, bo twoja wspaniałomyślność
zapomniałam nam przypomnieć przed wyjazdem, że MUSIMY COŚ JEŚĆ – warknął mój
Romeo, a ja parsknęłam śmiechem.
- Słońce, do mojego dogryzania, będziesz musiał się przyzwyczaić, bo nie zrezygnuję z
niego dla mojego porywacza. A co do tego jedzenia, to pragnę powiadomić cię, że
podczas, gdy ty gadałeś to minęliśmy już dwie knajpy – uśmiechnęłam się
szeroko. Co prawda, minęliśmy tylko jedną rozwalającą się ruderę, ale nikt nie
zabroni mi podrażnienia się trochę z panem
"Jestem-starszy-i-wiem-wszystko".
Leo zaciska zęby ze złości, ale nawet nie
próbuje zawracać. Unoszę brwi, zastanawiając się, czy odgadł, że robię sobie z
niego żarty.
- Hej, przestań na chwilę się złościć i spójrz
w prawo – podsuwam, widząc restaurację przy drodze.
Głowa Romea dosłownie na ułamek sekundy obraca
się w prawo, a po chwili samochód zwinnie skręca w tamtą stronę, tak, że po
kilku sekundach stoimy już na parkingu.
Unoszę dłonie w górę i zaczynam powoli
klaskać, wciąż patrząc przed siebie, zdziwiona jego szybką reakcją.
- Wow – kwituję. – Musisz być naprawdę głodny,
słońce.
Chłopak patrzy na mnie obojętnie, trzymając
rękę na klamce. Po kilku sekundach odwraca wzrok i wychodzi z auta, a ja
prycham pod nosem. A więc znów wracamy do niemowy.
- Prawdziwy dżentelmen – mamroczę, gramoląc
się z auta. – Przytrzyma drzwi, pomoże wysiąść… - trzaskam drzwiami z takim
rozmachem, że potykam się na nierównych płytkach parkingu.
Odchylam ręce do tyłu, by choć trochę
złagodzić upadek, ale ku mojemu zdziwieniu ten nie nadchodzi. Zamiast tego czyjeś
ręce oplatają mnie w pasie, ratując przed bólem. Zaciskam ręce na silnych
ramionach i wyrównuję oddech. To była naprawdę dziwna pozycja – ja, prawie na
ziemi i on, podtrzymujący mnie w pasie.
- Szczerze mówiąc, Leonardzie, wolałabym,
żebyś następnym razem nie bawił się w supermana – mówię, opuszczając jego
objęcia. – Skąd możesz wiedzieć, że nie chciałam się zderzyć z chodnikiem? Skąd
wiesz, że chciałam, żebyś mnie dotykał?
Otwiera usta, ale ja go uprzedzam.
- Nie chciałam ani jednego, ani drugiego –
kontynuuję. – Ale wolałabym mieć bliskie spotkanie z chodnikiem niż żebyś
ponownie udawał superbohatera.
Pewnym siebie krokiem ruszam do przodu, tym
razem uważnie patrząc pod nogi. Naprawdę wolę uniknąć kolejnego upadku, nie
tylko dlatego, że zrobię z siebie idiotkę i niezdarę, ale dlatego, że w ogóle
nie pasowały mi ręce Romea na moim brzuchu.
Popycham drzwi restauracji i do mojego nosa
dolatują przyjemne zapachy, które niosą się od samej kuchni. Aż do tego momentu
nie zdawałam sobie sprawy jak bardzo jestem głodna. Odszukuję wzrokiem Leo, a
kiedy już jestem pewna, że jest za mną, lawiruję pomiędzy stolikami, znajdując
jeden najbardziej na uboczu, przy którym siadam.
- Będziesz stał? – unoszę brwi, patrząc na
chłopaka.
- Ominęłaś jakie cztery stoliki idąc tu,
Sloane – marszczy czoło.
- I co z tego… - przewracam oczami i pociągam
go na siedzenie, widząc, że kelnerka patrzy na nas podejrzliwym wzrokiem, jakby
wahała się, czy do nas podejść.
Wbijam w nią swoje spojrzenie z ogromnym
przekonaniem, że już ją gdzieś widziałam. Blada jak śnieg cera, blond włosy,
różowe ubrania.
Chwilę zajmuje mi zidentyfikowanie jej, ale
kiedy podchodzi bliżej jestem już pewna kto to i wiem, że nie spodoba jej się
tu nasza obecność. Tym bardziej, że byliśmy sami, godzinę drogi od miasta, a do
tego się nienawidziliśmy.
Hmmm, jakoś trzeba będzie to rozegrać i jestem
pewna, że będzie niesamowicie zabawnie.
Wyszczerzam się w uśmiechu, kiedy dziewczyna
znajduje się przy naszym stoliku i zaplata ramiona na piersi. W między czasie
zauważam, że pomiędzy palcami kelnerki znajduje się papieros, jakby chciała
zapalić, ale tuż przed tym jej przerwano.
- Hej, Skylar. Jak tam ci idzie rzucanie
palenia?
Rozdział fajny. Czekam na next;) i I kim jest ta Skylar??
OdpowiedzUsuńSkylar... hm... radzę wrócić do pierwszego rozdziału XD tam ci się przypomni
UsuńA ta Skylar:)
Usuń