czwartek, 30 kwietnia 2015

Don't leave me, my love - Chapter 8



Nasuwam na nos czarne pilotki i pozwalam, by wiatr smagał mnie po twarzy, rozsypując moje włosy dookoła. Byłam miło zaskoczona, gdy dowiedziałam się, że samochód Leo ma składany dach. Uwielbiam jeździć samochodami bez dachów, nawet podczas deszczu, bo to daje poczucie wolności. Można wtedy uciec od wszystkich problemów i najzwyczajniej w świecie żyć chwilą. Nie zwracać uwagi na czas i zatopić się w tej niekończącej się jeździe donikąd. Właśnie takie chwile kocham – kiedy możesz mieć wszystko w dupie i robić, co tylko chcesz. Mogłabym tak żyć wiecznie.
- To… co teraz? Masz jakiś plan, pomysł, co moglibyśmy ze sobą zrobić? – Leonard spogląda na mnie przelotnie, ale po chwili z powrotem skupia się na drodze. Cholerny bezpieczny kierowca.
- Po prostu jedź przed siebie. Jak zrobi się ciemniej to zatrzymamy się w jakimś motelu na uboczu. – Podsuwam, podwijając nogi pod siebie. – Albo po prostu jedź, a ja ci powiem, kiedy będziesz miał się zatrzymać. To jest zdecydowanie lepszy pomysł, bo nie mam zamiaru płacić za pokój. Poza tym będzie o wiele bardziej realistycznie jak pojedziemy na jakieś zadupie i tam spędzimy cały ten czas, aż ktoś zacznie nas szukać, nie uważasz? – zerkam na niego z ukosa.
- Nie wiem, Sloane – wzdycha. – Drugi pomysł jest o wiele lepszy, bo w motelu prawdopodobnie spalibyśmy w jednym małym pokoju. – Krzywi się.
Rzeczywiście, perspektywa takiego noclegu jest dość… odstręczająca. Leonard jest zbyt grzeczny, jest zbyt wielkim maminsynkiem. Z miejsca mogę się założyć, że przed snem postawiłby między nami wysoką na dwa metry przegrodę, uprzednio upewniając się, czy aby na pewno jest szczelna i przypadkiem na niego nie chuchnę w nocy.
- A więc jedź, Romeo, a ja rozejrzę się za zadupiem – odpowiadam i podpieram głowę na ręce, patrząc na rozmazane przez pęd pola.
Czasami zastanawiam się jakby to było się zakochać. Co by było, gdybym kogoś kochała tak mocno, że oddałabym za niego życie, stawiałabym mu ołtarzyki i wielbiła każdą jego cząstkę, zmuszając go do śmiechu, który byłby dla mnie najpiękniejszą muzyką na całym świecie. Może wtedy byłabym zupełnie inna. Nie byłabym suką, ale kochającą i uroczą dziewczyną, którą wszyscy lubią. Nie byłabym sama jak palec, ale miała przyjaciół i jego. Nie robiłabym wszystkiego po swojemu, nie rozstawiała ludzi po kątach, ale liczyłabym się ze zdaniem innych i słuchała ich rad. Nie przekłułabym wargi ani uszu od góry do dołu, ale robiłabym delikatny makijaż, który dopełniałyby perełki w uszach i drobny pierścionek.
Nie byłabym sobą, ale kimś zupełnie mi obcym.
Przecież to właśnie jestem ja – piercing, chamstwo w każdym calu, outsiderka, której wszyscy się boją i słuchają. Bez tych wszystkich okropnych rzeczy nie byłabym sobą i gdyby ktoś miałby mnie pokochać to właśnie taką. Nie jestem osobą, która by się dla kogoś zmieniała. Ani która zmieniałaby kogoś dla siebie. Wierzę, że gdzieś tam na świecie jest ktoś, kto kiedyś powie mi te dwa magiczne słowa i nie pozwoli mi się nigdy zmienić, a ja nie pozwolę jemu. Osoba, która nie zostawi mnie nigdy samej – tam gdzie on, tam i ja. Nieważne, co to będzie – kawiarnia, kino, pokój, piekło, niebo. Wszędzie tam pójdę za nim, a on za mną. To jest miłość, którą chciałabym przeżyć tylko raz, bo za drugim razem to już nie jest miłość. To jest tylko podobne uczucie, które ma pomóc zapomnieć o tym prawdziwym i szczerym uczuciu, którym darzycie inną osobę.
Najgorsze jest to, że nigdy nie wiadomo, kiedy spotka się tego przeznaczonego na wieki.
- Dlaczego palisz? – głos Leonarda wyrywamnie z letargu.
Uśmiecham się lekko pod nosem i przenoszę mój wzrok na niego.
- Mówiłam ci już – wzdycham. – Jak miałam 8 lat…
- Nie chodzi mi o powód – przerywa mi. – Dlaczego akurat palisz? Mogłaś się zabić, ćpać, zostać alkoholiczką, zacząć się ciąć… Ale wybrałaś palenie. Dlaczego? – Jego szare tęczówki na moment przesuwają się na mnie.
- Uważasz, że cięcie się lub popełnienie samobójstwa jest lepsze? – śmieję się. – Bo według mnie palenie to najmniej drastyczna opcja, ale jak kto woli.
Romeo wzdycha i kręci głową z dezaprobatą.
- Żadna z tych opcji nie jest dobra – tłumaczy. – Wszystkie są drastyczne i masochistyczne.
- Cóż za głębokie przemyślenia – mamroczę pod nosem, z powrotem wyglądając za okno.
Szczerze mówiąc, nigdy nie rozważałam żadnej innej opcji. Palenie było idealnym sposobem na zwrócenie na siebie uwagi, na bycie, w pewnym sensie, niegrzecznym. Z papierosem mogę chodzić po ulicy, pokazując wszystkim, że palę; że powinni się mnie bać. A gdybym się cięła? Nikt by tego nie zauważył. Z żyletką nie wychodzi się na miasto i nie zaczyna przejeżdżać nią po ciele, żeby ludzie to zobaczyli. Z narkotykami i alkoholem tak samo. Tylko palenie było widoczne gołym okiem i nie dawało żadnych wątpliwości. To było to, czego potrzebowałam.
Słyszę, jak Leonard głośno wzdycha, bębniąc palcami o kierownicę.
- Palenie cię zabija – mówi, cały czas gapiąc się na drogę. Jego twarz nie wyraża żadnych uczuć, a oczy zieją lodowatą pustką.
- No i? Wszystko nas zabija mój drogi. Tylko w mniejszym lub większym stopniu. Słońce, papierosy, alkohol… Nawet drugi człowiek. To wszystko jest jak trucizna, która zabija dopiero po przedawkowaniu.
- A co według ciebie jest najgorszą śmiercią?
Odwróciłam wzrok, wlepiając spojrzenie w krajobraz na zewnątrz.
- Śmierć z miłości.

***

- Jestem głodny – oznajmia Leonard po, mniej więcej, godzinie skrupulatnego ignorowania.
Odwracam głowę w jego stronę i unoszę brwi, zdziwiona.
- Już myślałam, że zostałeś niemową. Ale widać jedzenie ponad wszystko – stwierdzam i z powrotem patrzę na drogę.
Na jego nieszczęście rozglądam się za jakąś karczmą lub nawet przydrożnym barem od jakichś głupich czterdziestu minut i wciąż nic nie znalazłam. Chłopak będzie musiał przeboleć głód, bo nie mam zamiaru wjeżdżać do jakiegoś większego miasta tylko z powodu jego zachcianek. Chociaż musiałam przyznać, że ja też byłam coraz bardziej głodna.
- Choć raz daruj sobie dogryzanie i poszukaj miejsca, w którym moglibyśmy się zatrzymać, bo twoja wspaniałomyślność zapomniałam nam przypomnieć przed wyjazdem, że MUSIMY COŚ JEŚĆ – warknął mój Romeo, a ja parsknęłam śmiechem.
- Słońce, do mojego dogryzania, będziesz musiał się przyzwyczaić, bo nie zrezygnuję z niego dla mojego porywacza. A co do tego jedzenia, to pragnę powiadomić cię, że podczas, gdy ty gadałeś to minęliśmy już dwie knajpy – uśmiechnęłam się szeroko. Co prawda, minęliśmy tylko jedną rozwalającą się ruderę, ale nikt nie zabroni mi podrażnienia się trochę z panem "Jestem-starszy-i-wiem-wszystko".
Leo zaciska zęby ze złości, ale nawet nie próbuje zawracać. Unoszę brwi, zastanawiając się, czy odgadł, że robię sobie z niego żarty.
- Hej, przestań na chwilę się złościć i spójrz w prawo – podsuwam, widząc restaurację przy drodze.
Głowa Romea dosłownie na ułamek sekundy obraca się w prawo, a po chwili samochód zwinnie skręca w tamtą stronę, tak, że po kilku sekundach stoimy już na parkingu.
Unoszę dłonie w górę i zaczynam powoli klaskać, wciąż patrząc przed siebie, zdziwiona jego szybką reakcją.
- Wow – kwituję. – Musisz być naprawdę głodny, słońce.
Chłopak patrzy na mnie obojętnie, trzymając rękę na klamce. Po kilku sekundach odwraca wzrok i wychodzi z auta, a ja prycham pod nosem. A więc znów wracamy do niemowy.
- Prawdziwy dżentelmen – mamroczę, gramoląc się z auta. – Przytrzyma drzwi, pomoże wysiąść… - trzaskam drzwiami z takim rozmachem, że potykam się na nierównych płytkach parkingu.
Odchylam ręce do tyłu, by choć trochę złagodzić upadek, ale ku mojemu zdziwieniu ten nie nadchodzi. Zamiast tego czyjeś ręce oplatają mnie w pasie, ratując przed bólem. Zaciskam ręce na silnych ramionach i wyrównuję oddech. To była naprawdę dziwna pozycja – ja, prawie na ziemi i on, podtrzymujący mnie w pasie.
- Szczerze mówiąc, Leonardzie, wolałabym, żebyś następnym razem nie bawił się w supermana – mówię, opuszczając jego objęcia. – Skąd możesz wiedzieć, że nie chciałam się zderzyć z chodnikiem? Skąd wiesz, że chciałam, żebyś mnie dotykał?
Otwiera usta, ale ja go uprzedzam.
- Nie chciałam ani jednego, ani drugiego – kontynuuję. – Ale wolałabym mieć bliskie spotkanie z chodnikiem niż żebyś ponownie udawał superbohatera.
Pewnym siebie krokiem ruszam do przodu, tym razem uważnie patrząc pod nogi. Naprawdę wolę uniknąć kolejnego upadku, nie tylko dlatego, że zrobię z siebie idiotkę i niezdarę, ale dlatego, że w ogóle nie pasowały mi ręce Romea na moim brzuchu.
Popycham drzwi restauracji i do mojego nosa dolatują przyjemne zapachy, które niosą się od samej kuchni. Aż do tego momentu nie zdawałam sobie sprawy jak bardzo jestem głodna. Odszukuję wzrokiem Leo, a kiedy już jestem pewna, że jest za mną, lawiruję pomiędzy stolikami, znajdując jeden najbardziej na uboczu, przy którym siadam.
- Będziesz stał? – unoszę brwi, patrząc na chłopaka.
- Ominęłaś jakie cztery stoliki idąc tu, Sloane – marszczy czoło.
- I co z tego… - przewracam oczami i pociągam go na siedzenie, widząc, że kelnerka patrzy na nas podejrzliwym wzrokiem, jakby wahała się, czy do nas podejść.
Wbijam w nią swoje spojrzenie z ogromnym przekonaniem, że już ją gdzieś widziałam. Blada jak śnieg cera, blond włosy, różowe ubrania.
Chwilę zajmuje mi zidentyfikowanie jej, ale kiedy podchodzi bliżej jestem już pewna kto to i wiem, że nie spodoba jej się tu nasza obecność. Tym bardziej, że byliśmy sami, godzinę drogi od miasta, a do tego się nienawidziliśmy.
Hmmm, jakoś trzeba będzie to rozegrać i jestem pewna, że będzie niesamowicie zabawnie.
Wyszczerzam się w uśmiechu, kiedy dziewczyna znajduje się przy naszym stoliku i zaplata ramiona na piersi. W między czasie zauważam, że pomiędzy palcami kelnerki znajduje się papieros, jakby chciała zapalić, ale tuż przed tym jej przerwano.
- Hej, Skylar. Jak tam ci idzie rzucanie palenia?